Koronawirus w Polsce. Patrycja Adamczyk opowiada, jak doszło u niej do zakażenia
5 marca Patrycja Adamczyk z Gdańska spotkała się ze znajomymi. Najprawdopodobniej to właśnie wtedy doszło u 24-latki do zakażenia koronawirusem. Pierwsze objawy Covid-19 były dosyć nietypowe. Nie pojawiła się bowiem ani gorączka ani duszności. W rozmowie z WP abcZdrowie, zdradza jak przebiegało leczenie i jak wyglądała w jej przypadku kwarantanna.
Pierwszy przypadek koronawirusa w Polsce został zdiagnozowany 4 marca. Minister zdrowia Łukasz Szumowski poinfromował tego dnia na specjalnej konferencji prasowej, że wszystkie procedury zadziałały prawidłowo. Od tamtego czasu liczba chorych przekroczyła już 13 tysięcy. Jak wyglądają etapy, przez które musi przejść osoba zarażona koronawirusem? Jak wygląda leczenie? Najlepiej wie o tym 24-letnia Patrycja Adamczyk z Gdańska, która zaraziła się koronawirusem pod koniec marca.
Mateusz Gołębiewski, WP abcZdrowie: Czy podejrzewasz, kiedy mogłaś się zarazić?
Patrycja Adamczyk: Spotkałam się ze znajomymi 5 marca i wiem, że zaraziłam się na pewno tego dnia, ponieważ wszyscy moi znajomi, z którymi się wówczas widziałam zrobili test na koronawirusa i otrzymali wynik pozytywny. Kiedy doszły do mnie te informacje, to wiedziałam, że też muszę go zrobić. Na wynik pierwszego testu czekałam pięć dni. W domu. Kiedy okazało się, że jednak mam koronawirusa przyjechała po mnie karetka i zawiozła do szpitala. Okazało się, że mój stan jest w normie, więc wróciłam do domu.
Jak wyglądały u ciebie pierwsze objawy koronawirusa?
Były bardzo dziwne. Miałam obniżoną temperaturę ciała, ogólne osłabienie, wymioty. To było nietypowe i różniło się od tego, co przedstawiano w mediach jako objawy koronawirusa. Dlatego na początku zupełnie tego nie podejrzewałam. Wyglądało to zupełnie inaczej. Dopiero po dwóch tygodniach przyszły duszności, kłopoty z oddychaniem i bardzo silny ból w klatce piersiowej.
Jak przebiegała kwarantanna, kiedy już wiedziałaś, że masz koronawirusa?
W zasdzie nie zmieniło się nic, nadal nie wychodziłam z domu, za to po kilka razy dziennie pojawiała się u mnie policja. Nie wiedziałam, o której godzinie przyjdzie patrol. To było dość skrupulatnie pilnowane. Często na wyrost. Pamiętam też, że już po wszystkim, kiedy wróciłam do domu z negatywnym wynikiem testu, to policja dalej przyjeżdżała. Funkcjonariusze twierdzili, że nie mają jeszcze informacji o skończonej kwarantannie. Poinformowali, że będą mnie sprawdzać do 12 maja. Na szczęście, po kilku telefonach do sanepidu - policja uzupełniła informacje.
Początkowo przechodziłaś kwarantannę w domu, ale potem znowu trafiłaś do szpitala...
Pewnego dnia miałam bardzo wysoki puls. W stanie spoczynku 150, a nawet 180 uderzeń na minutę. Zadzwoniłam do przychodni, gdzie skonsultowałam się telefonicznie z lekarzem. Zapytałam, czy powinnam udać się do szpitala, czy to może samo minie. W przychodni powiedziano mi, że trzeba jak najszybciej zadzwonić na numer alarmowy 112 i, że muszę przyjechać do szpitala. Miałam możliwość pojechania swoim samochodem, gdybym nie miała, to poinformowano mnie, że przyjedzie karetka. Trafiłam na Izbę Przyjęć 7. Szpitala Marynarki Wojennej w Gdańsku. Został on przekształcony w szpital zakaźny. Tam skierowano mnie dalej.
W szpitalu zostałam głównie dlatego, że lekarze mieli wątpliwości związane z pracą moich nerek. Wcześniej już chorowałam na odmiedniczkowe zapalenie nerek. Ono nawracało. Lekarze bali się, że wirus źle wpłynął na moją odporność i może mi zagrażać. Zrobiono badania ogólne, po których trafiłam na oddział. Tam leczono mnie farmakologicznie. Objawy takie typowo koronawirusowe już prawie zniknęły. Niestety, wirus uruchomił u mnie pozostałe choroby, w tym nerek. Na oddziale spędziłam prawie trzy tygodnie.
Pojawił się też problem z przyjmowaniem leków dożylnie, dlatego musiałam brać po kilkanaście tabletek dziennie. Na początku było trudno. Przez około tydzień leżałam sama na sali. Mój pokój był oddzielony kilkoma śluzami od pozostałej części szpitala. Po jakimś czasie przeniesiono mnie do innej sali. Do tamtej chwili myślałam, że jestem jedyną pacjentką w szpitalu. Od tej pory byłam tam z jeszcze jedną kobietą.
I wyszłaś już zdrowa?
Nie. Ze szpitala wyszłam jeszcze, mając wynik pozytywny. Sanepid też nie wiedział o co chodzi. Usłyszałam nawet, że możliwe, że już w szpitalu zaraziłam się ponownie. Mam wrażenie, że panuje trochę taki chaos informacyjny. Od lekarzy słyszę jedno, sanepid mówi drugie, od policji słyszę jeszcze coś innego. W każdym razie ze szpitala trafiłam prosto do domu. Policja za to szybko sprawdziła, czy trafiłam na miejsce...
Z opieki w szpitalu byłam bardzo zadowolona. Chyba ze wszystkich moich pobytów w szpitalu ten, o ile można tak powiedzieć, był najprzyjemniejszy. Lekarze byli naprawdę bardzo pomocni. Podchodzili do mnie z dużą empatią. Mieli świadomość, że dla mnie jest to również sytuacja wyjątkowa. Pomogło mi to na pewno psychicznie.
Patrycja jest już zdrowa, ale ostrzega innych, by nie bagatelizowali objawów - nawet tych najbardziej nietypowych. Dziś wie też, że społeczne dystansowanie jest bardzo ważnym elementem profilaktyki koronawirusowej, której w żadnym wypadku nie wolno bagatelizować.
Masz newsa, zdjęcie lub filmik? Prześlij nam przez dziejesie.wp.pl.
|Koronawirus: Osocze ozdrowieńców w walce z COVID-19. Metoda wspomaga leczenie zakażeń SARS-CoV-2 (WIDEO)|Instruktorka tańca, Magdalena Glińska, miała koronawirusa. Opowiada o objawach i leczeniu w domu (WIDEO)"]
Skorzystaj z usług medycznych bez kolejek. Umów wizytę u specjalisty z e-receptą i e-zwolnieniem lub badanie na abcZdrowie Znajdź lekarza.