Balsamista Artur Habowski: Ludzi należy się bać za życia, a nie po śmierci
Śmierć nie ma dla niego tajemnic. Od kilkunastu lat jest balsamistą, pracuje w prosektorium przy sekcjach zwłok i przygotowuje ciała zmarłych do pochówku. Artur Habowski opowiada nam o najtrudniejszych momentach w swojej pracy.
Na rozmowę o śmierci kieruję się do podziemi Warszawskiego Szpitala Południowego, gdzie czeka na mnie balsamista Artur Habowski. Jego miła aparycja, osobowość i otwartość urzekają, więc nie czuję się nieswojo, zmierzając do śluzy prosektorium. Jest tu cicho, czysto, wręcz sterylnie, po drodze nikogo nie spotykamy.
Mijamy kolejne drzwi i długi korytarz, zanim trafimy do pomieszczenia, gdzie porozmawiamy. Nieopodal są sale do sekcji zwłok, dziś odbyły się już trzy. W pokoju bez okien, gdzie pracuje Artur, zdradza mi tajniki swojego zawodu.
Joanna Rokicka, WP abcZdrowie: Wiele osób boi się widoku ciał zmarłych, dla pana kontakt ze zwłokami to codzienność. Co zdecydowało o tym, że wybrał pan takie zajęcie?
Artur Habowski: To jest trudne pytanie, bo tak naprawdę nie miałem nigdy problemu ze śmiercią, zajmowaniem się osobami zmarłymi. Wcześniej pracowałem w pogotowiu jako ratownik medyczny i na SOR-ze. To inny rodzaj pracy - w prosektorium mamy krótszy czas pracy, święta i weekendy są wolne, nie ma nocek. I mam zupełnie inny kontakt z klientem. Nie chodzi mi o osobę zmarłą, tylko o jej rodzinę. Na SOR czy w pogotowiu zwykle ludzie są roszczeniowi, pełni pretensji, często są po alkoholu, narkotykach i trzeba się z nimi użerać. A tutaj, jak do nas przychodzą, to już zazwyczaj jest spokój, cisza. Wszystkich negatywnych emocji bliscy zmarłego wyzbyli się na oddziałach, wyżyli się już na lekarzach i przychodzą spokojni.
Zajmuje się pan ciałami zmarłych od 2010 roku. Na zdjęciach na Instagramie, które pokazują pana pracę, zaskoczyło mnie, jak bardzo choroby potrafią zmienić ciało człowieka. Serce z rakiem wyglądało jak sito, rak jajnika jak kalafior. Czy jest widok ciała, który jest pana w stanie zaskoczyć?
Widziałem już chyba wszystko. Robię sekcje sądowe od lat, sekcje szpitalne, czyli tak zwane patomorfologiczne czy naukowo-lekarskie. Wykonuję balsamacje, rekonstrukcje po wypadkach. Zajmuję się wszystkim - od farbowania włosów u kobiet po przyklejanie im tipsów - po prostu pełen serwis. Naprawdę nie ma widoku, który by mnie obrzydzał czy zniechęcił do tej pracy.
Wymaga ona ogromnej empatii i wrażliwości na uczucia innych ludzi, zrozpaczonych bliskich zmarłych. Jakie sytuacje z nimi związane najbardziej utkwiły panu w pamięci?
Były takie przypadki, głównie na samym początku pracy, bo wtedy najwięcej rzeczy się zapamiętuje. Jedną z trudniejszych rozmów odbyłem z rodziną kobiety w ósmym miesiącu ciąży, która zginęła w wypadku samochodowym. Trzeba było zrobić jej sekcję i sekcję jej nienarodzonego dziecka. Najgorsza pod względem psychicznym była konieczność zapytania rodziny o pewną rzecz - delikatnie ubrać to w słowa i postarać się w niedosłowny sposób przekazać tak, aby jej rodzina się sama domyśliła, o co chodzi.
Musiałem zapytać męża zmarłej, czy to nienarodzone dziecko będzie pochowane w jednej trumience obok matki, czy będzie w osobnej trumnie a może wkładamy dziecko do łona matki. To było o tyle trudne, że ta rodzina była załamana, mąż był na lekach uspokajających, a wtedy też nie zawsze wszystko do człowieka dociera. Ale to są decyzje, które niestety muszą podjąć i to nasza rola, żeby się tego od nich dowiedzieć.
Pracował pan z tysiącami ciał. Jakie trafiają do pana w najgorszym stanie?
Wiadomo, że w najgorszym stanie ciała zawsze są po wypadkach komunikacyjnych. Mówię tu głównie o zetknięciu się z pociągiem bądź tramwajem. Często to są ciała z urwanymi kończynami, poprzecinane wpół, z dekapitacją głowy. To są tak naprawdę ciała w gorszym stanie niż zwęglone. Jak mamy zajęcia ze studentami, to dla nich na przykład trudniejsze jest zobaczenie ciała w stanie rozkładu zaawansowanego niż spalonego, bo takie każdy potrafi sobie wyobrazić. Ale jak mamy osobę już w stanie rozkładu, gdzie ciało zmienia kolor, całe jest napompowane gazami i jeszcze dochodzi ten zapach, to jest to większym szokiem dla studentów niż ciało zwęglone z pożaru bądź osoby zaczadzonej.
Na pana profilu na Instagramie widziałam nawet ciało pokryte pleśnią. Jak szybko zwłoki się rozkładają?
Ta pleśń akurat powstała tak naprawdę ze względu na złe przechowywanie ciała w lodówce. Ale wszystko zależy od warunków atmosferycznych, gdzie nastąpił zgon, w co się było ubranym, czy to było lato czy zima. Ale ciało człowieka bardzo szybko ulega autolizie. Jeśli jeszcze są do tego warunki sprzyjające, to proces postępuje błyskawicznie.
Jest pan balsamistą w jednym z warszawskich szpitali. Na czym polega proces balsamacji ciała i po co go robimy?
Balsamację robimy w kilku różnych sytuacjach. Przede wszystkim wtedy, gdy przewidziany jest transport międzynarodowy, czyli repatriacja. Jeśli ciało jest przewożone statkiem bądź samolotem, choć statkami praktycznie się już tego nie praktykuje, ale do transportu samolotem już obowiązkowo musi być wykonana balsamacja. Kolejna sytuacja - jeśli osoba zmarła będzie długo leżeć, bo jej pogrzeb jest oddalony w czasie. Załóżmy, rodzina jest za granicą i musi przyjechać do Polski. To trochę potrwa, zanim zorganizują ceremonię pogrzebową, wtedy również wykonuje się balsamację. Oczywiście wszystko odbywa się na zlecenie rodziny.
Kolejny przypadek jest wtedy, kiedy rodzinie zależy, żeby ciało dobrze wyglądało pod kątem wizualnym, bo po balsamacji jest zakonserwowane i jest zahamowany proces jego rozkładu, czyli autolizy. Znikają plamy opadowe, bo się ich pozbywamy i osoba zmarła wygląda dużo bardziej korzystnie. Nie ma tych sinych paznokci, fioletowych uszu, takich zasinień pośmiertnych, czyli plam opadowych. Ciało jest zdezynfekowane i bezpieczne do pożegnania.
Czyli można, jak niektórzy robią, złożyć pocałunek na czole zmarłego? Mówi się, że nie jest wskazany, bo istnieje groźny rodzaj wydzielin z ciała…
Jest to tak zwany, jak go ludzie nazywali kiedyś na wsiach, "trupi jad". Po balsamacji można powiedzieć, że pozbywamy się go. Najprościej tłumacząc ten tzw. "trupi jad" to płyny ustrojowe i gazy, które powstają na skutek autolizy, czyli rozkładu ciała (psucia się).
Jak wygląda sam proces balsamacji ciała?
Polega to na podmianie krwi na specjalny płyn, który jest wtłaczany za pomocą zewnętrznej pompy, która imituje pracę serca. Płyn wprowadzamy w naczynia krwionośne i podmieniamy na niego krew.
Jaki jest koszt takiego zabiegu?
Zależy to tak naprawdę od ciała - od 400 do 800 zł dla balsamisty. Zakłady pogrzebowe potrafią narzucić marżę nawet i 100 proc. Przy osobach szczupłych często płynu podaje się mniej niż przy osobach otyłych. Ponadto cena jest zróżnicowana w zależności od tego, czy ciało jest po sekcji zwłok czy bez sekcji. Kolejna rzecz, która wpływa na cenę, to fakt, czy osoba jest po wypadku komunikacyjnym i ma np. rozerwanie kończyn bądź oderwanie nogi, bo trzeba taką kończynę też balsamować, mimo że jest oderwana.
Wtedy trzeba ją przyszyć?
Każdy, kto pracuje w prosektorium, opracowuje sobie własny system pracy. Ale jak wynika z naszego zawodu, zszywamy tylko cięcia sekcyjne i nie mamy obowiązku przyszyć na przykład urwanej nogi. To już należy do osób przygotowujących ciało. Jeśli rodzina zleca nam przygotowanie ciała i sobie taką usługę zażyczy, to wykonujemy to. Podobnie, jak na przykład depilację nóg, farbowanie włosów, przyklejanie tipsów, bardziej zaawansowany makijaż - wchodzimy tu już bardziej w wizaż, czyli cienie na powieki, kreski eyelinerem, tusz na rzęsach. Takie rzeczy też robimy.
Po co właściwie wykonuje się tyle zabiegów ciała po śmierci?
Bo ludzie często boją się ciała. A ludzi należy się bać za życia, a nie po śmierci. Jak się spotykam z rodzinami i rozmawiam, to widzę, że mamy takie dziwne podejście: dopóki osoba żyje, to się jej nie boimy. Jest kochany dziadek, babcia, ale jak tylko umierają, to już czujemy do ich ciała strach i obrzydzenie. Zupełnie niepotrzebnie.
Dotychczas większość zakładów pogrzebowych nie zwracała uwagi na to, jak osoba zmarła wygląda. Nie mam zamiaru atakować żadnych zakładów, bo wiem, że nie była tak bardzo rozwinięta u nas balsamacja, nie było dostępu do odpowiednich środków, które są stricte dedykowane dla osób zmarłych. Teraz to wszystko jest na rynku i naprawdę można ciało dobrze przygotować. Tak, że osoba zmarła będzie wyglądała jak za życia.
Niektórzy powiedzą, że nawet lepiej...
Z takim tekstem, że zmarły wygląda lepiej niż pod koniec życia albo że "tata wygląda, jakby spał", często się spotykam. Zwłaszcza jeżeli jakaś choroba była wyjątkowo wyniszczająca, na przykład nowotwór. Stosujemy też na przykład wypełniacze tkankowe, niektórzy to nazywają botoksem dla zmarłych. Jest szereg opcji i można teraz tak naprawdę zrobić wszystko przy ciele.
Wielu z nas prześladuje widok jakiegoś szczegółu z trumny bliskiej osoby zmarłej. Jakie życzenia co do wyglądu zmarłego ma najczęściej rodzina?
Na wszystko są sposoby, szkolenia i kursy, sam takie prowadzę, gdzie się wszystkiego uczymy - jak zamykać usta czy oczy, żeby się nie otwierały. Jak sobie radzić z ubraniem? Jak sobie radzić z wyciekami? Bo ubranie ciała to już jedna z czynności kończących całe przygotowanie osoby zmarłej.
Czy jest pan w stanie, widząc ciało człowieka, tak na pierwszy rzut oka ocenić, jaka była przyczyna zgonu?
Może ocenić nie, ale są pewne znamiona śmierci, które już na tyle znam, że wiem, co za sobą niosą. Na przykład tak zwane malinowe plamy opadowe występują w dwóch przypadkach: albo zatrucie cyjankiem albo zatrucie tlenkiem węgla. I widząc plamy opadowe takiego koloru, bo zwykle są takie ciemne, sine, wiem już, co można podejrzewać. Jeśli mamy osobę szczupłą, wyniszczoną i w jakimś miejscu na przykład odstaje napięta skóra, to można podejrzewać, że mógł to być jakiś nowotwór.
Z jaką najbardziej nietypową przyczyną śmierci się pan spotkał?
Jeśli chodzi o zmiany chorobowe, to tak naprawdę miałem tu cały przegląd - od zatorowości płucnej, przez zawały i nowotwory. Utkwiła mi w pamięci jedna z takich śmierci, można powiedzieć, że do uniknięcia. Kobieta po cesarce w 5-6 dobie po porodzie, już w domu, poszła do toalety i już z niej nie wyszła. Stwierdziła, że nie będzie się kłuła zastrzykiem, no bo po co jej dodatkowe leki na rozrzedzenie krwi i dostała zatorowości. Głupia śmierć, można było tego zupełnie uniknąć - wystarczyło stosować się do zaleceń lekarza. Jeśli chodzi o samobójstwa, to większość jest popełniana pod wpływem alkoholu i narkotyków.
Jakie jest największe wyzwanie w pana pracy? Czego musiał się pan nauczyć, żeby nie była zbyt dużym obciążeniem psychicznym?
Człowiek się do wszystkiego przyzwyczaja. Wszystkiego trzeba się nauczyć - także tego, żeby zostawiać pracę w pracy, a nie zabierać do domu. Ale z drugiej strony nie można trzymać wszystkiego w sobie. Ja na szczęście mam tą możliwość, że to nie jest temat tabu wśród moich znajomych i rodziny, tylko mogę sobie porozmawiać swobodnie, więc nie obciąża mnie to w żaden sposób psychicznie. Nie jest tak, że tylko ja to widzę i nie mogę nikomu nic powiedzieć, bo człowiek mógłby zwariować od tego. A tak poza tym lubię czarny humor.
Najgorsze, co można zrobić, to próbować zagłębić się w psychikę osoby zmarłej, na przykład takiej, która popełniła samobójstwo bądź zginęła w wypadku. Roztrząsać, że może miała plany, zastanawiać się, dlaczego ktoś to zrobił albo co stracił, ginąc w wypadku... Bo wtedy naprawdę to by mogło siąść na głowę.
Joanna Rokicka, dziennikarka Wirtualnej Polski
Masz newsa, zdjęcie lub filmik? Prześlij nam przez dziejesie.wp.pl
Rekomendowane przez naszych ekspertów
Skorzystaj z usług medycznych bez kolejek. Umów wizytę u specjalisty z e-receptą i e-zwolnieniem lub badanie na abcZdrowie Znajdź lekarza.