Lawinowy wzrost takich zakażeń. "Wyklucza podanie leków, które ratują życie"
Skala zakażeń szpitalnych niepokoi coraz bardziej, a eksperci alarmują, że w siłę rosną lekooporne patogeny, które mogą przekreślić podanie leków ostatniej szansy i ratunek dla pacjenta. - Nie ma obecnie szpitala, w którym nie ma zakażeń, są tylko takie, które nie kontrolują problemu, przez co narażają pacjentów - podkreśla dr n. med. Joanna Jursa-Kulesza z Pomorskiego Uniwersytetu Medycznego.
W tym artykule
Coraz więcej zakażeń szpitalnych
Lawinowo przybywa zakażeń szpitalnych, które na dodatek wywołują lekooporne patogeny. W województwie lubelskim zanotowano alarmujący, bo już blisko 40-krotny wzrost przypadków wywołanych przez bakterię Klebsiella pneumoniae. Z danych sanepidu wynika, że w 2017 roku było 45 takich przypadków, a w tym roku ich liczba sięga już prawie 1700 (stan na koniec października).
Z danych Głównego Inspektoratu Sanitarnego wynika, że przybywa też ognisk epidemicznych (co najmniej dwóch chorych) wywołanych przez ten oporny na antybiotyki patogen i dotyczy to całego kraju - w 2017 roku było ich zaledwie 63, a w 2023 roku - już 167.
Klebsiella pneumoniae, to obok bakterii Clostridioides difficile najczęstsza obecnie przyczyna szpitalnych zakażeń wywołanych przez bakterie. Potwierdza to najnowszy raport GIS o stanie sanitarnym kraju. Clostridioides difficile odpowiada za 40,4 proc. zakażeń wywołanych przez bakterie, a Klebsiella pneumoniae za 27,8 proc.
Co więcej, Klebsiella pneumoniae trafiła niedawno na listę 30 alarmowych patogenów, przed którymi ostrzegała niedawno Światowa Organizacja Zdrowia, wskazując, że mogą wywołać kolejną pandemię.
W 2023 roku zarejestrowano 2827 ognisk zakażeń szpitalnych, podczas gdy jeszcze w 2019 roku było ich 692. Do regionów, które w 2023 roku zgłosiły najwięcej ognisk epidemicznych (wywołanych także przez inne czynniki, w tym wirusy), należą Mazowsze (331 ognisk), Śląsk (287), Wielkopolska (274) i Lubelszczyzna (258).
- Skala zakażeń szpitalnych i wynikających z niej zagrożeń z roku na rok nasila się bardzo niepokojąco. Dodatkowo nie znamy jej rzeczywistych rozmiarów, bo nadal wiele polskich szpitali po prostu nie raportuje takich zakażeń, bo też ich nie wykrywa z powodu zbyt małej liczby badań mikrobiologicznych - zwraca uwagę w rozmowie z WP abcZdrowie dr n. med. Joanna Jursa-Kulesza, specjalistka mikrobiologii i epidemiologii szpitalnej z Pomorskiego Uniwersytetu Medycznego.
Tłumaczy, że niepokojąca sytuacja jest w tych województwach, w których ognisk zakażeń jest relatywnie mało.
- Często te statystyki są błędnie interpretowane i szpitale, które mają najwięcej wykrytych zakażeń, są uważane za te złe. Tymczasem jest odwrotnie: to świadczy o tym, że przykładają się do wytycznych epidemiologicznych i po prostu robią badania. Nie mamy się co łudzić - nie ma obecnie szpitala, w którym nie ma zakażeń, są tylko takie, które nie kontrolują problemu, nie mają wglądu w swoją sytuację sanitarną, przez co niestety narażają pacjentów - zwraca uwagę ekspertka.
Największa bolączka szpitali
By mieć taką kontrolę, szpital powinien wykonywać co najmniej 50 badań mikrobiologicznych w ciągu roku w przeliczeniu na łóżko.
- Tymczasem wiele placówek nie spełnia nawet tego minimum. Przez to tak naprawdę nie wiemy, z czym się mierzymy i co nam zagraża najbardziej. W konsekwencji szpital nie podejmuje działań, które ograniczają te zakażenia, np. izolacji pacjentów z zakażeniem alarmowym patogenem, czy wdrożenia działań zapobiegających transmisji zakażeń - zaznacza dr Jursa-Kulesza.
- Ten temat jest nadal w Polsce w powijakach, do niedawna część szpitali szczyciła się tym, że nie ma w ogóle zakażeń albo że to pojedyncze przypadki. Tymczasem brak takich statystyk to powód do niepokoju. Rejestracja zakażeń szpitalnych jest nadal najsłabszą stroną nadzoru epidemiologicznego - dodaje.
To zjawisko narasta bardzo dynamicznie, więc monitoring jest koniecznością.
- Nie mając nad tym kontroli, nie wykrywamy także przyczyn i nie możemy ich eliminować, co przekłada się na jakość leczenia i bezpieczeństwo pacjentów. Przyczyny mogą się różnić między oddziałami, a także szpitalami. To może być np. zbyt długa hospitalizacja, nieprzestrzeganie wystarczającej higieny wśród personelu, czy brak prawidłowej dekontaminacji środowiska szpitalnego - wylicza.
Dr Jursa-Kulesza wskazuje, że główny czynnik przenoszenia patogenów alarmowych to niewystarczające przestrzeganie zasad higieny rąk wśród personelu.
- To największa bolączka szpitali, zwłaszcza że nie jesteśmy w stanie kontrolować każdego pracownika non stop. Tymczasem bakterie namnażają się w środowisku szpitalnym błyskawicznie, co 8 minut, można więc sobie tylko wyobrazić do jak poważnego zagrożenia może dojść w ciągu doby. Jeśli personel nie przestrzega higieny rąk, to błyskawicznie przenosi patogeny, wykonując dosłownie "pieczątki" z bakterii, w tym lekoopornych - podkreśla ekspertka.
- Dotyczy to także odwiedzających, którzy potrafią być nawet agresywni, jeśli zwraca im się uwagę, by dezynfekowali ręce, czy zakładali maseczki. Nie mają świadomości, że bakterie, które mogą wywołać śmiertelne niebezpieczne zagrożenia dla pacjenta, mogą być nawet na telefonie komórkowym - przestrzega.
Umrze 50 mln ludzi
Najczęstszą postacią zakażeń szpitalnych są zakażenia dróg moczowych i związana z nimi urosepsa.
- Do uruchomienia stanu zapalnego może dojść nawet w ciągu kilkudziesięciu minut, co może skończyć się zgonem pacjenta. Najbardziej podatni na zakażenia szpitalne i śmiertelnie niebezpieczne powikłania są seniorzy z racji wieku, który znacząco pogarsza sprawność układu immunologicznego oraz wcześniaki, noworodki i niemowlęta, u których układ immunologiczny dopiero się kształtuje - tłumaczy ekspertka.
- Oczywiście dużo zależy też od specyfiki oddziału i tak np. na oddziałach chirurgicznych czy ortopedycznych będzie bardzo dużo zakażeń pooperacyjnych, a w przypadku intensywnej terapii - zapaleń płuc związanych ze stosowaniem respiratora - dodaje.
Na liście najniebezpieczniejszych opornych na antybiotyki patogenów, czyli tzw. czynników alarmowych, opublikowanych przez Ministerstwo Zdrowia, są m.in. bakterie Clostridioides difficile, pałeczki Gram-ujemne Enterobacteriaceae spp, do których należy m.in. Klebsiella Pneumoniae, gronkowiec złocisty, pałeczka ropy błękitnej, dwoinka zapalenia płuc.
Rosnąca dramatycznie oporność tych bakterii na powszechnie stosowane antybiotyki doprowadza nawet do skrajnych sytuacji, które kończą się śmiercią pacjenta, bo nie ma czym go leczyć.
- Sytuacja już jest bardzo niepokojąca. W wielu szpitalach zdarza się, że izolujemy od pacjenta z materiału klinicznego (np. z krwi, z moczu - red.) bakterie, na które nie ma w tej chwili żadnego dostępnego antybiotyku, są one oporne na wszystkie antybiotyki. Co więcej, prognozy WHO wskazują wyraźnie, że do 2050 roku umrze na świecie 50 mln ludzi z powodu braku możliwości ich leczenia - podkreśla dr Jursa-Kulesza.
Rosnąca antybiotykooporność wynika jednak nie tylko z faktu nadużywania takich leków. Bardzo istotną przyczyną są też zanieczyszczenie środowiska.
- Im większe skażenie wody, czy żywności, np. poprzez potężne wykorzystywanie antybiotyków w hodowli zwierząt, tym większe zagrożenie. Nawet skażenie gleby zwiększa oporność na antybiotyki, bo bakterie, chcąc uodpornić się na zanieczyszczenia w glebie, by przetrwać zmieniają swój metabolizm, a to niestety wpływa także na ich uodpornienie na antybiotyki - wyjaśnia ekspertka.
Bakterie mają "pamięć antybiotykową"
- Stajemy w obliczu problemu, z którym nie wiadomo jak walczyć. Nadmierne spożywanie antybiotyków prowadzi do powstawania szczepów bakteryjnych, które są oporne na leczenie. Skutki tego problemu widać m.in. w zakażeniach szpitalnych. Fakt, że ich przybywa, jest efektem namnażania się właśnie takich bakterii - zwracał uwagę w rozmowie z WP abcZdrowie farmakolog kliniczny dr n. farm. Leszek Borkowski.
Zobacz także: Polacy przodują w ich zażywaniu. "Te leki są jak granat"
- Bakterie mają pamięć antybiotykową, doskonale wiedzą, co je niszczy i nauczyły się to omijać. Co więcej, są w stanie przekazywać tę wiedzę kolejnym pokoleniom, by przeżyć. Może więc zdarzyć się tak, że trafimy do szpitala np. ze złamaną nogą, ale w związku z osłabioną odpornością zaatakuje nas taka bakteria i stworzy dodatkowy problem, za który możemy zapłacić wysoką cenę - podkreślił ekspert.
- Takie problemy z leczeniem widzimy praktycznie na wszystkich oddziałach i mogą one dotyczyć np. chorób płuc, wątroby, leczenia ran czy zakażeń pooperacyjnych. Oporność na antybiotyki wyklucza podanie leków tzw. ostatniej szansy, które ratują życie - dodał.
Problemem może być nie tylko podstawowe schorzenie, z którym trafiliśmy do szpitala, ale np. dodatkowa infekcja bakteryjna, która może prowadzić do groźnych powikłań, z sepsą włącznie.
- Jeśli nie jesteśmy w stanie zahamować tego gwałtownego stanu, pacjent umiera. Wzrost śmiertelnych przypadków sepsy, które obserwujemy w Polsce, to także "zasługa" antybiotykooporności. Możemy więc trafić do szpitala z problemem, który da się leczyć, ale już z niego nie wyjść z powodu niespodziewanej infekcji - podsumował Borkowski.
Katarzyna Prus, dziennikarka Wirtualnej Polski
Masz newsa, zdjęcie lub filmik? Prześlij nam przez dziejesie.wp.pl
Źródła
- GIS
- WP abcZdrowie
Treści w naszych serwisach służą celom informacyjno-edukacyjnym i nie zastępują konsultacji lekarskiej. Przed podjęciem decyzji zdrowotnych skonsultuj się ze specjalistą.