Naukowcy zbadali, dlaczego Polacy nie chcą się szczepić. Po obu stronach barykady zadecydował lęk
Zdanie bliskich cenimy bardziej, niż argumenty ekspertów, a podejmując decyzje kierujemy się lękiem - tak w dużym skrócie można podsumować badania nad intencjami Polaków w sprawie szczepień przeciw COVID-19. Naukowcy wyjaśniają, co poszło nie tak i dlaczego tak mało osób przyjęło szczepionki.
1. Lęk motorem napędowym do podejmowania decyzji o szczepieniach
Wielu ekspertów liczyło, że czwarta fala epidemii koronawirusa zadziała jako bodziec i sprawi, że Polacy ruszą do punktów szczepień. Niestety, czas pokazał, że założenia te były nazbyt optymistyczne. Od września do listopada zaszczepiło się tylko o 3 proc. więcej uprawnionych do tego osób. Oznacza to, że odsetek zaszczepionych co najmniej jedną dawką szczepionki na koronawirusa wynosi w Polsce nieco ponad 53 proc.
Co sprawia, że Polacy nie chcą się szczepić, nawet w chwili epidemiologicznego wyżu? Na to pytanie odpowiedzi szukał dr Rafał Bartczuk z Instytutu Psychologii Katolickiego Uniwersytetu Lubelskiego we współpracy z Interdyscyplinarnym Centrum Modelowania Matematycznego i Komputerowego Uniwersytetu Warszawskiego.
Naukowcy zaprosili do udziału w badaniach tysiąc osób z całej Polski, które co półtora miesiąca były pytane o stosunek do szczepień przeciw COVID-19. Okazało się, że zarówno w grupie przeciwników, jak i zwolenników szczepień jednym z głównych motorów napędowych do podejmowania decyzji był lęk.
- Jest to duże uproszczenie, ale można powiedzieć, że w grupie osób, które się zaszczepiły, jako argument często pojawiał się lęk przed chorobą, jej skutkami oraz ewentualnym zakażeniem koronawirusem innych osób. Oczywiście, w grupie zaszczepionych również były osoby, które miały "praktyczne" podejście do tej sytuacji i szczepiły się, ponieważ chciały szybciej wrócić do normalnego funkcjonowania - mówi Bartczuk.
Przeciwnicy szczepień, podobnie jak ich zwolennicy, również koncentrowali się na skutkach zdrowotnych, tyle że po podaniu szczepionki.
- Przeważał lęk i niepewność przed długoterminowymi skutkami przyjęcia szczepionki. W tej grupie były również osoby niezdecydowane, które nie do końca umiały określić swoich intencji. Same nie wiedziały, czego obawiają się bardziej: choroby czy skutków przyjęcia szczepionki. W takim stanie człowiek nie może podjąć decyzji, więc się z nią wstrzymuje - podkreśla Bartczuk.
2. "Podczas pandemii stało się coś bardzo dziwnego"
Co ciekawe - badania ujawniły, że decyzje o szczepieniach przeciw COVID-19 często są podejmowane na poziomie całej rodziny.
- Jesteśmy w dalszym ciągu społeczeństwem bardzo rodzinnym. Opinie bliskich mają ogromne znacznie, więc decyzje o szczepieniach również podejmowane są na poziomie rodziny. Albo wszyscy idą do punktu szczepień, albo cała rodzina postanawia tego nie robić. Jest to bardzo ważny czynnik również w kontekście epidemiologicznym, ponieważ rodzinne zakażenia tworzą potencjał do kolejnych fal. Gdyby rozkład szczepień był losowy, mielibyśmy mniejszą transmisję wirusa - wyjaśnia dr Bartczuk.
Z kolei na różnice w poziomie wyszczepienia w poszczególnych województwach, duży wpływ mogły mieć poglądy polityczne.
- Podczas obecnej pandemii stało się coś bardzo dziwnego. Wcześniej postawy zdrowotne nie miały dużego powiązania z postawami politycznymi. SARS-CoV-2 sprawił, że teraz między jednym a drugim jest znaczące korelacja. Polska nie jest wyjątkiem, to się dzieje na całym świecie i jest prawdopodobnie wynikiem marketingu politycznego i medialnego - mówi dr Bartczuk.
Ekspert zwraca uwagę, że "mapa szczepień Polski w dużym stopniu pokrywa się mapą wyborczą". Wschód kraju, skłonny głosować za bardziej konserwatywnymi opcjami politycznymi, potraktował szczepienia bardziej nieufnie. Politycy i specjaliści od marketingu politycznego zaczęli więc w sposób jawny lub zawoalowany grać na antyszczepionkowych nastrojach. To było jednym z czynników, które sprawiły, że Lubelszczyzna, Podkarpacie oraz Podlasie mają najniższy poziom wyszczepienia w całym kraju.
3. "Zadaniem rządu było dostarczenie argumentów, aby obywatele mogli sami podjąć decyzję"
Model matematyczny ICM UW sugeruje, że w woj. lubelskim fala zakażeń koronawirusem już osiągnęła swój szczyt. Jednak teraz dramat może się "przenieść" na Podkarpacie, gdzie liczba nowych przypadków systematycznie rośnie.
Zdaniem dr. Bartczuka powtórki z woj. lubelskiego można jeszcze uniknąć, zachęcając ludzi do szczepień.
- Nasze badania wykazały, że 95 proc. osób w grupie sceptycznie nastawionych do szczepień przeciw COVID-19 nie zmieniła swojego zdania. Natomiast w grupie osób, które były niezdecydowane 38 proc., w końcu przyjęło szczepienie. Ten odsetek wskazuje na to, że te osoby można przekonać - mówi naukowiec.
Według ekspertów panuje przekonanie, że przyrost zakażeń jest dobrym momentem, żeby zintensyfikować akcję informacyjną dotycząca szczepień. Jednak jej narracja powinna być inna niż dotychczas.
- Tu warto przywołać przykład Danii, która odniosła duży sukces w powstrzymaniu epidemii koronawirusa, ponieważ udało się tam zaszczepić ponad 97 proc. osób w wieku 65+, czyli grupę osób najbardziej narażonych na ciężki przebieg choroby. Było to możliwe, ponieważ w tym kraju prowadzono uczciwą kampanię społeczną na temat szczepień. Pokazywano możliwe skutki uboczne szczepionek, ale i również olbrzymie korzyści, w szczególności społeczne, które wiążą się z przyjęciem szczepionki - mówi dr Bartczuk.
Zdaniem eksperta takiego właśnie układu partnerskiego pomiędzy władzą a społeczeństwem zabrakło w Polsce.
- Jednostronne pokazywanie tylko plusów szczepionek sprawiło, że ludzie zaczęli odbierać to jako marketing. Z kolei niedostateczne informacje o możliwych skutkach ubocznych - jako próbę ukrycia czegoś. Ludzie zaczęli mieć uczucie, że są do czegoś namawiani, wytworzyła się presja. Zabrakło natomiast zaufania, pokazania wszystkiego takim, jakim jest w rzeczywistości. Wiemy, że szczepionki mogę mieć skutki uboczne, jednak zdarzają się one bardzo rzadko. Zadaniem rządu było dostarczenie argumentów, aby obywatele mogli sami podjąć decyzję - uważa dr Bartczuk.
Dr Bartczuk dodaje, że jeśli rząd nie zbuduje ze społeczeństwem zaufania w stosunku do szczepień przeciw COVID-19, pozostanie nam jedynie droga przymusu. Poszła nią Francja, gdzie, żeby wejść do restauracji czy pociągu trzeba ukazać certyfikat szczepień lub negatywny test na SARS-CoV-2. Z kolei w Austrii obowiązuje lockdown dla niezaszczepionych, który ma trwać aż do 24 listopada.
- Stawiałbym na zaufanie, bo przymus wiąże się tym, że trzeba go konsekwentnie egzekwować oraz wziąć odpowiedzialność za jego skutki, a czegoś takiego nie obserwujemy w polskiej rzeczywistości. Problem jednak w tym, że na razie Polska nie idzie konsekwentnie żadną z tych dróg. Ani nie przestrzegamy zasad, ani nie budujemy zaufania - konkluduje dr Bartczuk.
Zobacz także: Za wcześnie skreśliliśmy AstraZenekę? "Zaszczepieni nią mogą mieć najwyższą odporność"
Masz newsa, zdjęcie lub filmik? Prześlij nam przez dziejesie.wp.pl
Rekomendowane przez naszych ekspertów
Nie czekaj na wizytę u lekarza. Skorzystaj z konsultacji u specjalistów z całej Polski już dziś na abcZdrowie Znajdź lekarza.