Koronawirus. Indyjski wariant atakuje w Chinach. "Osiedla są zamykane, tylko mieszkańcy mogą wejść"
Reakcja na nowe ognisko koronawirusa w Chinach była natychmiastowa. Zamknięto osiedle, rozpoczęto testowanie. - Tu wymazy są pobierane w inny sposób niż w Polsce, bo robi się je paczkami. Paczka ma osiem wymazów i jeżeli w tych ośmiu znajdzie się osoba zakażona, to wtedy całą ósemkę zaprasza się ponownie na badanie - mówi Paweł, który od 12 lat mieszka w Azji.
Koronawirus ponownie uaktywnił się w Chinach. Nowe ogniska wykryto w Guangdong, południowo-wschodniej prowincji Chin. Wiadomo, że źródłem zakażenia jest wariant indyjski. W Kantonie zamykane są kolejne dzielnice, które leżą najbliżej ognisk wirusa. Wiadomo, że pacjentem zero był 45-letni pracownik portu. Sytuację zaognia fakt, że to rejon "szczególnego ryzyka". Tu znajduje się światowa stolica elektroniki i główny port przeładunkowy, a w dodatku to najliczniej zaludniony rejon kraju. O napiętej sytuacji na miejscu opowiada Polak, który od czterech lat mieszka w 15-milionowym Kantonie, stolicy prowincji Guangdong.
Katarzyna Grzęda-Łozicka, WP abcZdrowie: Skąd tak radykalne działania? W Polsce mamy codziennie kilkaset zakażeń, a nikt nie robi masowych testów, obostrzenia są znoszone.
Paweł, który od czterech lat mieszka w Kantonie (ze względu na dobro swojej rodziny prosi o nieujawnianie nazwiska):
Musimy zacząć od tego, że Kanton i cała prowincja Guangdong, to jest serce przemysłowe Chin. Shenzhen to światowa stolica elektroniki i główny port przeładunkowy. Przez Shenzhen, a przede wszystkim przez Kanton, przewija się 90 proc. osób, które teraz wjeżdżają do Chin. Co najmniej połowa produkcji eksportowej wychodzi właśnie z naszej prowincji. W związku z tym, jeżeli tu się coś stanie, to cały świat będzie miał znowu straszne problemy z dostawami, z ciągłością produkcji. Jeżeli w Shenzhen czy Kantonie ponownie wprowadzą lockdown, wszyscy to odczują, dlatego jest taki silny nacisk na szybkie badania.
To, że w końcu ktoś przywlecze w ten rejon wirusa było nieuniknione, chociaż każdy marzy o powrocie do normalności. Teraz rzeczywiście jest ostry alert, przede wszystkim dlatego, że jest to akurat wariant indyjski i to powoduje, że sytuacja jest bardzo napięta.
Zaczęło się od jednej dzielnicy. Pechowo osoba, która jest potwierdzonym przypadkiem zero, odwiedziła kilka barów, restauracji, sklepów i dość aktywnie chodziła po mieście, a dzielnica Liwan, od której się zaczęło jest tzw. starym miastem i centrum Kantonu. Tam krzyżuje się większość linii komunikacji miejskiej i są największe stacje przesiadkowe metra, więc nie mogło być gorzej. Tę dzielnicę odizolowano bardzo szybko, odcięto też część przylegających do niej ulic, ale niestety potem zaczęło się to rozlewać po mieście. Ten cyrkiel kreśli coraz większe kółka i de facto w tej chwili całe miasto jest testowane. Ma być docelowo zrobione 15 mln testów w tydzień.
Przebadanie w krótkim czasie takiej liczby osób jest realne? Jak to wygląda?
Większość badań już została wykonana, czyli w zasadzie całe miasto jest przebadane. Również miasta w pobliżu Kantonu zaczynają testy mieszkańców, prawdopodobnie rozszerzy się to na całą prowincję, a to oznacza wykonanie testów dla 120-150 milionów mieszkańców. W związku z akcją testowania postawiono mobilne laboratoria do badania wymazów.
W zasadzie każde osiedle mieszkalne w Chinach jest samowystarczalną wspólnotą, która liczy ok. 30-50 tys. mieszkańców. Wejścia projektowane są najczęściej zgodnie z kierunkami świata, dzięki czemu łatwo jest taką wspólnotę odizolować i na przykład wpuszczać ludzi tylko przez jedną bramkę. To jest w Chinach najpopularniejszy sposób na szybką izolację: osiedla są zamykane, tylko mieszkańcy mogą wejść. Tak samo wygląda to z pobieraniem próbek. Na osiedlach organizowane są mobilne punkty poboru wymazów, a ulice jedna po drugiej idą do testów.
Kiedy to się zaczęło kilka dni temu w naszej dzielnicy, o godzinie 14 przyjechał pierwszy namiot, a o 17 zaczęto przyjmować już ludzi do wymazów. Dodatkowo tu wymazy są pobierane w inny sposób niż w Polsce, bo robi się je paczkami. To są badania przesiewowe. Paczka ma osiem wymazów i jeżeli w tych ośmiu znajdzie się osoba zakażona, to wtedy całą ósemkę zaprasza się ponownie na badanie. To niesamowicie przyspiesza sprawdzenie tak ogromnej liczby osób.
Mówi się o pełnym lockdownie? Dzielnica, w której pan mieszka jest zamknięta? Jak to wygląda w praktyce?
Jest zalecenie pozostania w domu, a ludzie się tego trzymają. Centralne dzielnice powiązane ściśle z nowym ogniskiem zakażeń są ogrodzone i pilnowane, żeby ludzie nie wychodzili z nich na zewnątrz. Żywność jest dostarczana, a wszystko jest kompletnie wygaszone: nie działają sklepy, transport publiczny, a restauracje przygotowują tylko jedzenie na wynos, ale dostawcy nie są wpuszczani na osiedle, tylko zostawiają dostawy przed wejściem.
Dodatkowo sytuację skomplikowało to, że mamy teraz matury. Dla uczniów z zamkniętych dzielnic zorganizowano konwój tysiąca taksówek, które przewoziły ich do szkół, dzięki czemu mogli odbyć egzaminy normalnie.
My mieszkamy ok. 35 km od tego ogniska i był moment, kiedy i u nas wyłączono autobusy oraz metro, żeby ludzie się nie gromadzili, dopóki cała dzielnica nie zostanie zbadana. Staramy się nigdzie nie wychodzić. Kiedy ogłoszono decyzję o zamknięciu, ludzie ruszyli, żeby zrobić zapasy.
Wszystko zniknęło z półek?
Nie, nie było tak, że został tylko ocet i musztarda (śmiech). W Chinach jest taki paradoks, że pierwszą rzeczą, która przy każdym kryzysie znika ze sklepów, są warzywa do ostatniej natki pietruszki. W sklepach została masa wieprzowiny i ryżu, ale zieleniny brakowało. My też mamy zapasy, ale warzyw nie widzieliśmy od kilku dni.
8 czerwca zapadła decyzja o zamknięciu kin, karaoke, gastronomii i kawiarni w całym Kantonie. Być może powoli zbliżamy się do twardego lockdownu.
Wiele osób się zastanawia, w jaki sposób Chinom udawało się unikać kolejnych fal koronawirusa?
To przede wszystkim zasługa prewencji. To jest jedyny skuteczny, znany od setek lat sposób walki z epidemią: izolować ogniska, izolować osoby roznoszące i śledzić kontakty. Do tego dochodzą szczepienia i testowanie.
Szczepienia trwają w Chinach od dawna, natomiast nie wiemy, jaka jest skuteczność tej chińskiej szczepionki w przypadku wirusa indyjskiego. W Kantonie prawie 60 mln osób dostało już pierwszą dawkę, niecałe 20 mln jest po dwóch dawkach. Teraz dostarczana jest nowa szczepionka tzw. "one shoot", która ma mieć większą skuteczność w przypadku wariantu indyjskiego. Być może w tych dzielnicach, które są izolowane, zacznie się szybka akcja szczepień.
To prawda, że dane o miejscu zamieszkania osób zakażonych są powszechnie dostępne?
Tak. Mogę sprawdzić online, czy w miejscu, do którego się wybieram jest osoba zarażona, gdzie są przypadki potwierdzone i gdzie nie zaleca się chodzić, jeśli nie ma potrzeby. Trzeba być szalonym, żeby się pchać do środka ogniska zakażeń.
W prasie ostatnio były publikowane szczegółowe diagramy pokazujące, gdzie przebywał ten pacjent zero, przy jakich stolikach siedział, z iloma osobami ze spedycji i z obsługi portu się zetknął, z kim tamte osoby miały kontakt. W ten sposób możemy skonfrontować swoje ostatnie kroki, sprawdzić, czy przypadkiem mogliśmy się z nimi skrzyżować.
Dodatkowo w tej chwili w większości miejsc prosi się o zeskanowanie kodu kreskowego z telefonu, żeby było wiadomo, że dana osoba była np. w tej restauracji. Wcześniej były one używane głównie przy wejściu do supermarketów, budynków publicznych i na dużych imprezach. Dzięki nim, jeśli się okaże, że w danym miejscu był ktoś zarażony, łatwo jest odnaleźć osoby, które mogły mieć z nim styczność.
Były taka historia w poprzednim roku, kiedy okazało się, że chłopak pracujący w Starbucksie był zakażony. Dzięki temu, że większość klientów płaciła elektronicznie, bardzo szybko ustalono kim byli i wszystkich wezwano na badania.
To w takim razie, w jaki sposób udało się przez to sito przedostać pacjentowi zero? Mówi się, że miał wykonywane testy w kierunku koronawirusa 12 razy i dopiero ostatni był pozytywny.
Na pewno to jest wyjątkowy przypadek, bo żeby wjechać do Chin, nawet rodowity Chińczyk musi przejść dość ścisłe badania już na lotnisku. Oni się nie patyczkują: przylatuje samolot, wszyscy pasażerowie są badani, potem pod eskortą policji autobusem są odwożeni do wybranego hotelu, w którym odbywają kwarantannę. Następnie, żeby wyjść z kwarantanny muszą mieć trzy, a nawet cztery razy negatywne wyniki testów, więc jak to się stało w tym przypadku? Nie wiadomo, jak ten pan "przemycił" tego wirusa i dlaczego testy tego nie wykazały.
Media chińskie non stop o tym mówią. Chińczycy są zaskoczeni, nawet władze przyznają, że są zdumione i zaniepokojone. Istnieje teoria, że ten mężczyzna zaraził się dopiero przed wejściem do samolotu i infekcja długo się u niego rozwijała.
Myślał pan o powrocie do Polski, kiedy wybuchła pandemia?
Mieszkam w Azji od 12 lat, od ponad czterech w Kantonie. Kiedy wybuchła epidemia, mieliśmy propozycję lotu powrotnego do kraju. Potrzebowaliśmy dosłownie trzech sekund, żeby powiedzieć: "nie, dziękujemy - zostajemy". Było dla nas od pierwszych dni jasne, jak walka z epidemią będzie wyglądać jeśli zawędruje do Europy. Pomimo obecnej napiętej sytuacji i tak tu czuję się o niebo bezpieczniej niż wtedy, gdy oglądamy przekazy z Europy i obrazy z Polski.
Chiny mają wcześniejsze doświadczenia, m.in. związane z SARS i każdy tu wie, co to jest epidemia, jak się zachowywać. Wtedy bardzo głośna była historia osoby z Hongkongu, która przez zasmarkanie guzików w windzie zaraziła 800 osób ze swojego osiedla, wirus rozniósł się w porażającym tempie.
Tutaj nikt nie lekceważy zaleceń. Kiedy podano informacje o nowych zakażeniach, od razu pojawiły się osłony na guziki w windzie, wróciły stacje do dezynfekcji. Cały czas mierzy się temperaturę przy wejściu do komunikacji miejskiej i metra, w wielu miejscach publicznych są automaty przy wejściach mierzące temperaturę ciała.
Tego samego dnia, kiedy ukazała się oficjalna wiadomość o wykryciu nowych zakażeń, wszyscy karnie zaczęli nosić maseczki, nawet wychodząc wyrzucić śmieci. Wcześniej było już pewne rozluźnienie, maseczki były obowiązkowe tylko w zamkniętych pomieszczeniach, w metrze, galeriach handlowych, w komunikacji. To nie jest tak, że na każdym rogu stoi jakiś policjant, czy wojskowy i tego pilnuje. Ludzie sami tak działają. Mają świadomość, że nosząc maseczkę chronią nie siebie, ale innych. I co chyba najważniejsze: rozumieją po co to robią i po co muszą znosić różne ograniczenia. Sytuacja w tej chwili jest pod kontrolą, ale to nie znaczy, że jest bezpiecznie.
Masz newsa, zdjęcie lub filmik? Prześlij nam przez dziejesie.wp.pl
Skorzystaj z usług medycznych bez kolejek. Umów wizytę u specjalisty z e-receptą i e-zwolnieniem lub badanie na abcZdrowie Znajdź lekarza.