Został zaatakowany przez oficera SOP. Mówi, co uratowało życie ratowników
Ratują życie innych, ale coraz częściej zagrożone jest też ich własne. I tu pojawia się problem, bo ratownicy medyczni niewiele mogą zrobić z agresywnymi pacjentami. Głównym narzędziem obrony jest ucieczka. - Zaczął nas bić pięściami i kopać w jakimś szale, ale jednocześnie wyglądało to tak, jakby doskonale wiedział, co i komu robi - opowiada Błażej Piołun-Noyszewski, jeden z ratowników medycznych, których zaatakował oficer SOP.
1. Kopał i bił pięściami
Ataki na ratowników medycznych ze strony agresywnych pacjentów to już od dawna nie są incydenty, ale niemal standard. Ryzyko, z jakim się wiąże ten obciążający - fizycznie i psychicznie - zawód, jest ogromne, a kolejne przypadki tylko to potwierdzają.
Do dramatycznej sytuacji doszło w ubiegłą sobotę w centrum Warszawy. 48-letni oficer Służby Ochrony Państwa pobił ratowników medycznych, którzy zostali wezwani, by mu pomóc.
"Mężczyzna w rozmowie przyznał, że spożywał wcześniej sporo alkoholu, dlatego przewrócił się i stąd doszło do urazów. Był spokojny i współpracował. Bez problemów przekazał dowód osobisty" - czytamy o szczegółach tego zdarzenia na oficjalnym profilu facebookowym Wojewódzkiej Stacji Pogotowia Ratunkowego "Meditrans" w Warszawie.
Nagle, gdy jeden z ratowników zapytał pacjenta o adres, ten zareagował gwałtownie i bardzo agresywnie.
"Gdy jeden z ratowników chciał podłączyć mężczyznę do urządzenia, by zmierzyć mu parametry, w tym ciśnienie i saturację, a w tym samym czasie drugi zapytał go, gdzie mieszka, pacjent nagle zerwał się z noszy i zaczął być agresywny. Zaczął ubliżać ratownikom medycznym, a następnie kopał ich i okładał pięściami. Ci zaskoczeni sytuacją, a jednocześnie przerażeni wezwali pomoc przez radio" - czytamy we wpisie warszawskiego pogotowia.
- Dla nas to było kompletne zaskoczenie, bo ten człowiek stał się agresywny nagle, nie wiadomo dlaczego, jakby mu się coś "przełączyło". Zaczął nas bić pięściami i kopać w nogi w jakimś szale, ale jednocześnie wyglądało to tak, jakby doskonale wiedział, co i komu robi - opowiada w rozmowie z WP abcZdrowie Błażej Piołun-Noyszewski, jeden z poszkodowanych ratowników.
- Jedyne co mogliśmy zrobić, to go po prostu przygnieść własnym ciałem, bo on cały czas się rzucał - dodaje.
W ten sposób ratownicy mogli go przytrzymać do czasu przyjazdu policji i drugiego zespołu ratownictwa, który przysłała dyspozytornia.
- Szczęście w nieszczęściu, że on nie miał broni, bo pewnie byłoby już po nas, a gdyby strzelił też w butle z tlenem, które mamy w karetce, to w powietrze wyleciałoby pół Rotundy, bo ta interwencja była przecież w samym centrum Warszawy - zaznacza ratownik.
- Przypadków napaści jest mnóstwo, ale gdybyśmy chcieli je wszystkie zgłaszać, to musielibyśmy siedzieć głównie na komisariacie i składać zeznania, zamiast pracować - dodaje ratownik.
Ostatecznie agresywny 48-latek trafił do szpitala w asyście policji. Zaatakowani ratownicy zgłosili naruszenie nietykalności w trakcie wykonywania czynności służbowych, a pogotowie złożyło doniesienie do prokuratury w tej sprawie.
2. Z nożem na SOR
- Mamy powiedzenie, że dobry ratownik to żywy ratownik, bo dosłownie nie ma tygodnia bez ataków, napaści ze strony agresywnych pacjentów lub ich rodzin. W weekendy, kiedy rośnie też liczba interwencji z powodu alkoholu czy środków pschoaktywnych, zdarzają się one jeszcze częściej - podkreśla w rozmowie z WP abcZdrowie Daniel Łuszczak, ratownik medyczny z Lublina, który pracuje w pogotowiu i na szpitalnym oddziale ratunkowym.
- To nie są tylko wyzwiska, ale rzucanie się do bicia, ataki z nożem, drewnaimymi pałkami czy gazem łzawiącym. Tego nie da się zliczyć, sam miałem setki takich przypadków i nie znam ratownika medycznego, którego by to ominęło - zaznacza.
- Niestety interwencji, które bezpośrednio zagrażają naszemu życiu jest coraz więcej. Z taką ekstremalną sytuacją zetknąłem się na szpitalnym oddziale ratunkowym, kiedy mężczyzna, który trafił tam pod wpływem alkoholu, rzucił się na mnie z nożem. Przy czym nie był to scyzoryk, ale 20-centrymetrowy nóż - opowiada ratownik.
Pacjent zareagował agresywnie w momencie, gdy ratownik chciał mu podłączyć kroplówkę.
- Na szczęście z pomocą kolegi udało nam się wytrącić mu nóż z ręki stojakiem od kroplówki. Niestety ataki z nożem to nie są incydenty. Niedawno w Lublinie inny ratownik został ugodzony w klatkę piersiową i przeżył tylko dlatego, że miał grubą kamizelkę. Frustrujące jest to, że my wobec takiej napaści jesteśmy po prostu bezradni. Możemy uciec albo się czymś zasłonić - zaznacza Łuszczak.
Zdaniem ratownika, ten problem napędza przede wszystkim brak dotkliwych kar.
- To niestety powoduje, że wielu ratowników nie zgłasza w ogóle takich incydentów i tak koło się zamyka. Sam zgłosiłem kiedyś taką sytuację, a agresywny pacjent dostał tylko 300 zł mandatu. Jakby ktoś śmiał nam się w twarz, bo nie dość, że państwo nas kompletnie nie chroni, to wyroki sądu, jeśli ktoś zgłosi napaść, są symboliczne - podkreśla ratownik medyczny.
- A zaostrzenie kar na pewno pomogłoby skutecznie walczyć z tym problemem, bo aktualnie sprawcy czują się po prostu bezkarni. Ponadto powinniśmy mieć np. możliwość przeszukania pacjentów, którzy są np. pod wpływem alkoholu czy innych używek. Właśnie po to, żeby wyeliminować sytuacje, że nagle okazuje się, że na szpitalnej sali leży pacjent, który ma w kieszeni nóż - zaznacza.
3. Decydujące mogą być minuty
Zdaniem Łuszczaka bezwzględnie powinny się też zmienić przepisy, które określają zastosowanie przymusu bezpośredniego.
- W tym momencie musimy najpierw ostrzec pacjenta, że będziemy używali takiego środka, a także musimy mu założyć specjalną kartę przymusu bezpośredniego. To cała procedura, podczas gdy czasem minuty mogą zaważyć na naszym życiu - stwierdza ratownik.
- Powinniśmy mieć możliwość błyskawicznej reakcji, a w tym momencie jedyną błyskawiczną reakcją, jaką mamy do dyspozycji, jest ucieczka lub po prostu brak interwencji, jeśli na miejscu okazuje się, że sytucja może zagrażać naszemu życiu - tłumaczy ratownik.
Dodaje, że karetki powinny być też wyposażone w gaz pieprzowy i powinna być możliwość jego szybkiego użycia, gdy sytuacja jest niebezpieczna, a w ekstremalnej sytuacji, kiedy ratownik nie jest w stanie przytrzymać pacjenta - użycia kajdanek.
4. "Ratownik może tylko uciekać"
- Sobotnia interwencja to kolejny przykład, jakie możliwości obrony mają ratownicy, gdy zaatakuje ich pacjent. Te możliwości są praktycznie zerowe. Ratownik jest bezradny i jedyne, co może zrobić, to uciekać. Prawo wyraźnie wskazuje, jak wygląda tzw. przymus bezpośredni. Ratownik może wówczas jedynie "przytrzymać lub unieruchomić pacjenta", co w wielu sytuacjach, chociażby ze względu na silne pobudzenie i agresję pacjenta, jest zwyczajnie niemożliwe - podkreśla w rozmowie z WP abcZdrowie Piotr Owczarski, rzecznik Wojewódzkiej Stacji Pogotowia Ratunkowego i Transportu Sanitarnego "Meditrans" w Warszawie.
- Ratownik nie może użyć wobec takiego pacjenta siły, nie może mu nawet zrobić zastrzyku uspokajającego, bo wcześniej musiałby go zapytać o wyrażenie zgody na podanie takiego środka. Co więcej, asysta policji nie polega na tym, że policjant jest na pokładzie karetki, ale jedzie w drugim aucie. Tu absurd goni absurd. Proszę sobie więc wyobrazić, że ratownik ma przewieźć takiego pacjenta do szpitala oddalonego o 10 km. To jazda z duszą na ramieniu, bo nie wiadomo, kiedy taki pacjent rzuci mu się do gardła - dodaje.
Rzecznik także podkreśla, że takie interwencje to nie są incydenty, ale codzienność ratowników medycznych, bo ataki słowne lub fizyczne są na porządku dziennym.
"W najmniej spodziewanym momencie, gdy byłam skoncentrowana na badaniu, z całej siły kopnęła mnie w głowę nogą. Poczułam straszny ból, zakręciło mi się w głowie i o mało nie zemdlałam" - tak opisywała taki atak jedna z ratowniczek medycznych warszawskiego pogotowia, cytowana w specjalnie przygotowanym komunikacie "Meditrans" po serii podobnych ataków na ratowników.
Owczarski przypomina także szokującą sprawę z ubiegłego roku, gdy w centrum Warszawy mężczyzna próbował rozjechać ratowników medycznych tylko dlatego, że zatrzymali na środku jezdni ambulans na sygnale i wyciągali z niego nosze, by jak najszybciej dotrzeć do potrzebującej ich pomocy pacjentki.
Tymczasem nie ma nawet oficjalnego rejestru, który zawierałby rzetelne dane o liczbie takich przypadków.
- My jako pogotowie mamy szacunkowe dane. Wielu ratowników nie zgłasza takich przypadków. Część z nich, w tym kobiety, po prostu się boją, a część demotywuje bardzo słaba reakcja wymiaru sprawiedliwości, bo kary dla takich pacjentów, nawet jeśli stają przed sądem są w większości przypadków symboliczne - zaznacza Owczarski.
- Nie mniej jednak nawet te szacunki wskazują, że skala jest bardzo duża. W 2023 roku na 261 tysięcy wyjazdów naszych karetek ok. 10 proc. stanowiły interwencje z udziałem agresywnych pacjentów. Najczęściej dotyczy to osób pod wpływem alkoholu, czy środków psychoaktywnych - dodaje.
Są przypadki, że ratownicy rezygnują z pracy właśnie po takich doświadczeniach.
- Trudno się dziwić, bo prawo ich w ogóle nie chroni - podkreśla rzecznik.
Zapytaliśmy rzecznika Ministerstwa Zdrowia, co resort zamierza zrobić z tym narastającym dramatycznie problemem i jak wygląda aktualnie monitorowanie sytuacji, które zagrażają bezpieczeństwu ratowników. Czekamy na odpowiedź.
Katarzyna Prus, dziennikarka Wirtualnej Polski
Masz newsa, zdjęcie lub filmik? Prześlij nam przez dziejesie.wp.pl
Rekomendowane przez naszych ekspertów
Potrzebujesz konsultacji z lekarzem, e-zwolnienia lub e-recepty? Wejdź na abcZdrowie Znajdź Lekarza i umów wizytę stacjonarną u specjalistów z całej Polski lub teleporadę od ręki.