Trwa ładowanie...

Koronawirus na Białorusi. Aktywista opowiada, jak zwykli Białorusini uratowali system opieki medycznej

Avatar placeholder
18.10.2022 13:58
Koronawirus na Białorusi
Koronawirus na Białorusi (Getty Images)

- Prezydent Białorusi nie tylko nic nie zrobił, żeby powstrzymać epidemię, on wręcz sprzyjał jej wzrostowi. Efekt? Ponad 45 tys. zakażonych na 10 mln mieszkańców, przepełnione szpitale i wkurzone społeczeństwo – mówi w rozmowie z WP abcZdrowie Aleksander Lapko, jeden z wolontariuszy grupy #ByCovid19, która prowadzi zbiórkę na białoruskie szpitale. Aktywista opowiedział nam o epidemii koronawirusa w swoim kraju.

spis treści

1. Koronawirus. Białoruski scenariusz

Tatiana Kolesnychenko, WP abcZdrowie: Początkowo Alaksandr Łukaszenka mówił, że wystarczy pić wódkę i unikać obcych kobiet, a koronawirus nie będzie Białorusinom straszny. Teraz jednak zmienia front. Z czego to wynika?

Aleksander Lapko: Faktycznie, na początku epidemii władze kraju ciągle powtarzały, że koronawirus to "wydumana histeria". W państwowych mediach temat pandemii maksymalnie marginalizowano. Teraz sytuacja odwraca się o 180 stopni. Minister zdrowia odwiedza szpitale, a nawet sam Łukaszenka zaczyna przyznawać, że mamy problem. Wyłumaczenie tego jest proste: ciężko zaprzeczać istnieniu koronawirusa, kiedy mamy w kraju 45 tys. chorych, szpitale są przepełnione, a ludzie tracą pracę.

Zobacz film: "Koronawirus w Polsce. Spokojnie, te liczby pokazują prawdę"
Aleksander Lapko, jeden z koordynatorów grupy #ByCovid19
Aleksander Lapko, jeden z koordynatorów grupy #ByCovid19

Niezależne białoruskie media donoszą o napiętej sytuacji w Mińsku. Zanosi się na protesty?

Na Białorusi to działa inaczej. Po pierwsze ludzie nie wyjdą protestować, bo po prostu zostaliby aresztowani. Białoruska policja się nie patyczkuje. Nie zmienia to faktu, że ludzie widzą, że Łukaszenka igra z ogniem. Prezydent na początku epidemii miał wybór - albo pójść drogą większości europejskich krajów i wprowadzić kwarantannę, co wiązałoby się z nieuchronnym kryzysem finansowym tuż przed sierpniowymi wyborami prezydenckimi, albo zaryzykować i nie zrobić nic. Wybrał drugą opcję, bo wiedział, że nie może się spodziewać żadnej pomocy ani z zachodu, ani od Rosji, która sama jest pogrążona w kryzysie wywołanym koronawirusem i gwałtownym spadkiem cen ropy.

Szwecja, która jest tej samej wielkości co Białoruś, również postanowiła nie wprowadzać kwarantanny, ale jednak odwołano tam masowe imprezy i jakoś kontrolowano sytuację. U nas w kraju wszystko, co robił rząd, tylko sprzyjało wzrostowi epidemii. Łukaszenka przeprowadził paradę wojskową 9 maja, a wcześniej pracowników budżetówki zmuszono do udziału w subotniku (akcja sprzątania terenów miejskich sięgająca tradycją do ZSRR – red.).

Teraz widzimy, że "białoruski scenariusz" walki z koronawirusem zawiódł na całej linii. Podczas gdy rząd powoli zmienia taktykę, opozycja wychodzi do ludzi z konkretnymi propozycjami dotyczącymi powstrzymania epidemii i odbudowy gospodarki. Tak zdobywają przyszłych wyborców. W Mińsku zbierają się tłumy, żeby podpisać listy poparcia dla opozycyjnych kandydatów.

Mińsk. Kolejki do podpisów na listy poparcia dla opozyjnych kandydatów
Mińsk. Kolejki do podpisów na listy poparcia dla opozyjnych kandydatów (Getty Images)

Czy na Białorusi wprowadzono jakiekolwiek obostrzenia?

Ze strony rządu nie było żadnych restrykcji w związku z koronawirusem. Niektóre miasta na własną rękę wprowadziły małe obostrzenia, jak np. nakaz noszenia maseczek w miejscach publicznych. Większość Białorusinów jednak sama zdawała sobie sprawę z niebezpieczeństwa. Społeczeństwo jest nauczone nieufności do władz, więc jeśli rząd mówi jedno, ludzie wiedzą, że trzeba robić dokładnie na odwrót. Kiedy Łukaszenka mówił, że koronawirus nas nie dotyczy, Białorusini ruszyli do aptek. Już na samym początku epidemii podstawowe leki, maseczki i środki dezynfekcji były nie do dostania. Kto mógł, wyjechał z miasta. Rodzice na własną odpowiedzialność zabierali dzieci ze szkół. Biznes, zwłaszcza branża gastronomiczna i turystyczna, mimo braku nakazu, sam postanowił zawiesić działalność.

9 maja w Mińśku
9 maja w Mińśku (Getty Images)

Co się działo wtedy w szpitalach?

Szpitale okazały się kompletnie nieprzygotowane na epidemię koronawirusa. Świadczy o tym fakt, że w ciągu kilku dni od wystąpienia pierwszego ogniska epidemii, wirusem zakaziło się ok. 20 lekarzy. Miało to miejsce w Witebsku, gdzie działa duża fabryka obuwnicza. Jej pracownicy byli na targach branżowych w Mediolanie, skąd wirus trafił na Białoruś. Wirus rozprzestrzenił się błyskawicznie, ponieważ warunki pracy w fabryce są ku temu sprzyjające. Zakażeni pacjenci trafiali do szpitali, gdzie lekarze nie mieli często podstawowych środków ochrony osobistej. W niektórych placówkach brakowało nawet maseczek chirurgicznych, pielęgniarki musiały same je szyć z gazy.

Grupa #BYCOVID zaopatruje szpitale w całym kraju
Grupa #BYCOVID zaopatruje szpitale w całym kraju (Getty Images)

Wtedy powstała grupa #ByCovid19

Zaczęło się od apelu lekarza ze szpitala dziecięcego w Mińsku. To on jako pierwszy odważył się powiedzieć na głos, że mamy w kraju olbrzymi problem. Stało się jasne, że jeśli aktywiści nie wezmą spraw w swoje ręce, rząd z jego powolną, biurokratyczną machiną zaopatrzy szpitale nie wcześniej niż na jesieni. Aktywista Andrej Stryżak rozpoczął w internecie zbiórkę pieniędzy, do niego zaczęły dołączać kolejne osoby. Grupa powstała spontanicznie, ale dzisiaj mamy komórki w większości białoruskich miast. Szpitale z całego kraju bezpośrednio do nas zgłaszają zapotrzebowanie, a my dostarczamy środki ochrony osobistej, respiratory oraz inne sprzęty.

Dezynfekcja w szpitalu w Mińsku
Dezynfekcja w szpitalu w Mińsku (Getty Images)

Co na to rząd?

To jest ewenement, bo zazwyczaj wszystkie organizacje pozarządowe na Białorusi są traktowane podejrzliwie i poddawane ścisłej kontroli. W tej sytuacji rząd nie miał wyjścia, nie tylko nam nie przeszkadzał, ale i potraktował partnersko. Wolontariusze regularnie spotykają się z przedstawicielami Ministerstwa Zdrowia, żeby uzgodnić, w jaki sposób urzędnicy mogą wesprzeć działania grupy. Przykładowo, kiedy ściągamy respiratory albo inne sprzęty z zagranicy, białoruscy dyplomaci pomagają nam szybciej i łatwiej przejść cały proces kontroli celnej.

Do tej pory uzbieraliśmy ponad 300 tys. dolarów. Jest to bardzo duża kwota jak na mały i niebogaty kraj. Darczyńcami są zwykli Białorusini, diaspora oraz biznes, a czasami nawet spółki skarbu państwa. Ci, którzy nie mają pieniędzy, oferują barter albo usługi. Przykładowo - białoruskie szwalnie chętnie bezpłatnie albo po kosztach szyją maseczki i fartuchy. My tylko dostarczamy specjalistyczne tkaniny. W ten sposób jesteśmy w stanie taniej i szybciej zaopatrzyć szpitale. Restauracje zapoczątkowały akcję "sobojka dla lekarza". W białoruskim języku "sobojka" to lunch, który zabieramy ze sobą do pracy.

Całe społeczeństwo zaangażowało się w pomoc lekarzom, panuje duże poruszenie. Czegoś takiego jeszcze nie było na Białorusi. Jesteśmy grupą, która nie angażuje się w politykę, wszyscy mamy różne poglądy, ale po raz pierwszy mamy wspólny cel, jednego "wroga". Myślę, że władze zaczynają tego się obawiać: konsolidacji społeczeństwa wokół jednej idei. Łukaszenka musi sobie doskonale zdawać sprawę, że koronawirus w końcu minie, ale ludzie zostaną i będą zadawać pytanie: dlaczego rząd nie zrobił nic, żeby powstrzymać epidemię?

Zobacz także: Koronawirus na Ukrainie. Gdyby nie wolontariusze w szpitalach brakowałoby wszystkiego

Masz newsa, zdjęcie lub filmik? Prześlij nam przez dziejesie.wp.pl

Dowiedz się, jak wygląda walka z epidemią w Niemczech, Wielkiej Brytanii, Rosji, USA, Hiszpanii, Francji, we Włoszech i w Szwecji.

Nie czekaj na wizytę u lekarza. Skorzystaj z konsultacji u specjalistów z całej Polski już dziś na abcZdrowie Znajdź lekarza.

Polecane dla Ciebie
Pomocni lekarze