Trwa ładowanie...

Szczyt trzeciej fali dopiero przed nami. "Wielkanoc może być niestety tym momentem, który nam tę falę wydłuży"

Modele mateamtyczne wskazują, że przy takim przyroście zakażeń, w drugiej połowie kwietnia może być nawet 1000 zgonów dziennie
Modele mateamtyczne wskazują, że przy takim przyroście zakażeń, w drugiej połowie kwietnia może być nawet 1000 zgonów dziennie (Getty Images)

W czwartek odnotowaliśmy największy dobowy przyrost zakażonych od początku pandemii - 35 251 przypadków. Ale z prognoz Michała Rogalskiego, twórcy bazy danych o koronawirusie w Polsce, wynika jednak, że za tydzień może być nawet 45 tys. zakażeń w ciągu doby.

spis treści

1. Po Wielkanocy możemy dojść nawet do 45 tys. zakażeń

Od początku pandemii nie było tak dużego przyrostu liczby zakażonych. W czwartek 1 kwietnia resort zdrowia opublikował nowy raport, z którego wynika, że w ciągu ostatniej doby 35 251 osób otrzymało pozytywny wynik testów laboratoryjnych w kierunku SARS-CoV-2, zmarło 621 osób.

Michał Rogalski, młody analityk, który gromadzi i interpretuje dane dotyczące pandemii koronawirusa w Polsce, nie ma wątpliwości, że szczyt trzeciej fali dopiero przed nami.

Zobacz film: "Prof. Sieroń o Wielkanocy"

- Według moich wyliczeń maksymalne wartości tej fali osiągniemy w drugim tygodniu kwietnia. Jestem pewny, że przekroczymy 40 tys. zakażeń dobowo, a po Wielkanocy możemy dojść nawet do 45 tys. zakażeń - mówi Michał Rogalski.

Rogalski przyznaje, że gdyby nie święta, w drugiej połowie kwietnia powinien zacząć się trwały trend spadkowy liczby zakażeń. Jeśli jednak nie będą przestrzegane wprowadzone obostrzenia, ludzie będą masowo się spotykać - nie unikniemy ponownej zmiany dynamiki.

- Obawiam się, że nie będzie tak szybkich spadków, jak podczas drugiej fali. Wielkanoc może być niestety tym momentem, który nam tę falę wydłuży. Jeżeli tak się rzeczywiście stanie, mniej więcej 2 tygodnie po świętach zobaczymy to w danych. Jest to na pewno bardzo niepokojące, bo takie nagłe skoki na tak wysokim pułapie będą oznaczały po prostu kolejne tysiące zgonów - mówi Rogalski.

Kolejka karetek przed tymczasowym szpitalem Covidowym w Miedzynarodowym Centrum Kongresowym w Katowicach
Kolejka karetek przed tymczasowym szpitalem Covidowym w Miedzynarodowym Centrum Kongresowym w Katowicach (East News)

2. "Już w połowie marca alarmowałem"

Eksperci od modeli matematycznych nie mają wątpliwości, że kluczowe w tych statystykach są dane dotyczące hospitalizacji. A tu sytuacja wygląda tragicznie. W całym kraju jest już zajętych 31 811 na ponad 41 tys. miejsc przygotowanych w szpitalach dla zakażonych koronawirusem. W niektórych województwach wolnych łóżek już nie ma.

- Widać, że najgorzej jest w Małopolsce, na Śląsku i w woj. mazowieckim. Już w połowie marca alarmowałem, że Śląsk będzie naszym największym ogniskiem choroby, a rząd zauważył to dopiero wczoraj i dopiero teraz zapadła decyzja o transportowaniu chorych, m.in. do województwa łódzkiego. Zaraz może się jednak okazać, że teraz tam będzie beznadziejna sytuacja w szpitalach, bo tam dopiero będą przyrosty w tej fali. Dlatego trzeba epidemię przewidywać, żeby te działania były zaplanowane - podkreśla.

Im większe liczby zakażeń, tym bardziej realna wizja, że dla części pacjentów zabraknie miejsc albo będą musieli spędzić kilka godzin w karetce, czekając na przyjęcie. Takie sceny już teraz mają miejsce na Śląsku czy w Warszawie.

- Przy takiej liczbie zakażeń w najbardziej krytycznym momencie potrzeba będzie prawie dwa razy więcej łóżek niż mamy obecnie, czyli ok. 50-60 tys. Może być też potrzeba podwojenia liczby respiratorów. Był taki moment 4 dni temu, że w województwie mazowieckim mieliśmy 496 na 494 zajęte respiratory, czyli dwa więcej niż było dostępnych. Później wojewoda wyjaśnił, że te dodatkowe były zabrane z innych oddziałów. Widać, że te krzywe łóżek zajętych i dostępnych się już prawie pokrywają, to się szybko nie zmieni i będzie to oznaczać, że będzie coraz więcej pacjentów, którzy nie dostaną pomocy i będą umierać w domu albo w karetkach, które będą krążyć po kraju w poszukiwaniu wolnego miejsca - dodaje.

Rogalski nie pozostawia złudzeń. Rekordowe wzrosty zakażeń muszą oznaczać równie wysokie liczby zgonów.

- Liczba zgonów jest mniej więcej dwutygodniowym opóźnieniem danych dotyczących zachorowań. Jeżeli szczyt zachorowań będzie w drugim tygodniu kwietnia, to te najbardziej przerażające wartości zgonów będą notowane dopiero w drugiej połowie miesiąca - zaznacza Rogalski. - Wydaje mi się, że czterocyfrowe liczby są bardzo realne. To oznacza, że może być nawet 1000 zgonów dziennie i to może nie być maksimum - dodaje.

Porażającą prognozę podziela również doktor Bartosz Fiałek. Lekarz przyznaje, że przed nami rekordowe liczby ofiar śmiertelnych COVID-19.

- Tak to wynika i z przebiegu epidemii COVID-19 na terenie innych krajów, i z doświadczenia, które pokazuje, że liczba zgonów jest w dużym stopniu skorelowana z liczbą zakażeń, ale jest opóźniona o kilkanaście dni. To znaczy, że 35 tys. zakażeń, które były w ubiegłym tygodniu, odbije się na liczbie zgonów za jakieś 10-17 dni. Te zgony, które teraz mamy po 600 osób dziennie dotyczą liczby zakażeń, które notowaliśmy dwa tygodnie temu - tłumaczy lek. Bartosz Fiałek, specjalista w dziedzinie reumatologii, Przewodniczący Regionu Kujawsko-Pomorskiego Ogólnopolskiego Związku Zawodowego Lekarzy.

3. "Nie sądzę, żeby w maju te liczby zakażeń spadły"

Rogalski wskazuje na podstawowe błędy w zakresie wprowadzonych obostrzeń. Jego zdaniem w Polsce tak naprawdę nigdy nie mieliśmy prawdziwego lockdownu, który byłby bardziej dotkliwy dla społeczeństwa, ale pozwoliłby na szybsze opanowanie kolejnej fali zakażeń. Mimo że były odpowiednie prognozy, po raz kolejny nie byliśmy przygotowani do tak dużych przyrostów zakażeń, a działania rządu są zbyt późne.

- To wszystko dzieje się za późno, nie jesteśmy krok przed wirusem, tylko zawsze kilka kroków w tyle. Te obostrzenia są zbyt słabe, w dodatku nie zamykamy tego, co jest potrzebne, żeby zatrzymać epidemię, tylko to, co możemy. Nie mamy nawet statystyk, w których miejscach dochodzi do większej ilości zakażeń - komentuje Rogalski.

- Decyzje są podejmowane trochę na chybił trafił. Jeżeli do największej liczby zakażeń będzie dochodziło w gospodarstwach domowych, a za chwilę ci ludzie spotkają się przy stołach świątecznych bez maseczek, to nie można wydawać miękkich zaleceń, że prosimy, żeby społeczeństwo się zachowywało grzecznie. Potrzeba nakazów, żeby tę epidemię powstrzymać. Jestem przekonany, że z epidemią walczy się twardymi decyzjami, a nie spoglądaniem co chwila na społeczeństwo czy się obrazi, czy nie - komentuje.

Analityk podkreśla, że szybsze i ostrzejsze obostrzenia wywołałyby mniejsze szkody dla gospodarki. - Jeżeli nie przestrzegasz obostrzeń, to powodujesz, że one będą trwały dłużej. To nie są jakieś bohaterskie czyny – dodaje Rogalski i mówi, że w zasadzie wszystkie prognozy i wyliczenia wskazują, że na większe spadki będziemy mogli liczyć dopiero w maju, a na poprawę sytuacji, która pozwoli na znoszenie obostrzeń - dopiero w czerwcu. Wtedy przyrosty zakażeń powinny spaść do kilku tysięcy dziennie.

- Nie sądzę, żeby w maju te liczby zakażeń spadły na tyle, że będzie można pozwolić sobie na jakieś większe luzowanie. Chyba że w końcu mocno przyspieszymy ze szczepieniami - podsumowuje Rogalski.

Masz newsa, zdjęcie lub filmik? Prześlij nam przez dziejesie.wp.pl

Rekomendowane przez naszych ekspertów

Nie czekaj na wizytę u lekarza. Skorzystaj z konsultacji u specjalistów z całej Polski już dziś na abcZdrowie Znajdź lekarza.

Polecane dla Ciebie
Pomocni lekarze