Koronawirus w Polsce. Czy bezobjawowi zakażeni będą napędzać czwartą falę? Dr Fiałek komentuje
Niepokojące dane z Wielkiej Brytanii pokazują, że szczególnym zagrożenie stanowią bezobjawowi nosiciele wirusa SARS-CoV-2. Czy to oni będą odpowiedzialni za gwałtowny wzrost zakażeń podczas czwartej fali? - W przypadku chorób zakaźnych bezobjawowy przebieg jest najgorszy z epidemicznego punktu widzenia - komentuje dr Fiałek.
1. Bezobjawowi źródłem zakażeń
W Wielkiej Brytanii nawet czterech na dziesięciu pacjentów hospitalizowanych z powodu COVID-19 mogło zostać przyjętych do szpitala bez związku z infekcją koronawirusową. Dane z Public Health England (PHE) pokazują, że 43 proc. pacjentów spośród 7,285 zakażonych wirusem Delta zostało przyjętych do szpitala z powodu innego niż COVID-19. Eksperci uważają, że liczba przypadkowo wykrytych zakrażeń będzie rosła tak długo, jak długo będzie utrzymywać się wysoki poziom transmisji wirusa.
- Do oddziału trudno jest trafić osobie, która jest bezobjawowym chorym, dlatego że warunkiem przyjęcia jest wynik testu PCR czy testu antygenowego. Wykonuje się dwa testy, które de facto definiują nam pacjenta. To nigdy nie jest stuprocentowa diagnostyka, ale rzadko się zdarza, żebyśmy przeoczyli na SOR-ze osobę, która ostatecznie okaże się dodatnia – komentuje w rozmowie z WP abcZdrowie dr Tomasz Karauda, pulmonolog z oddziału covidowego w Uniwersyteckim Szpitalu Klinicznym im. Barlickiego w Łodzi.
Nie ulega jednak wątpliwości, że zagrożeniem są zarówno ci, którzy przebywają w szpitalu w oczekiwaniu na wynik testów, jak i ci, którzy nie mają świadomości bycia zakażonym. Oni opuszczają szpital i wracają do domu, zarażając dalej.
- Tu, gdzie ja pracuję, zmniejszamy ryzyko, izolując pacjenta od reszty. Dopóki nie mamy wyniku przynajmniej testu antygenowego. Kogo w kolejce zdąży zarazić pacjent, trudno powiedzieć, nie wiemy, co się dzieje przed szpitalem. Ale już w szpitalu musimy mieć tych pacjentów zdefiniowanych. Nie możemy sobie pozwolić nawet na bezobjawowych chorych w szpitalu – podkreśla stanowczo pulmonolog.
Z kolei dr Bartosz Fiałek, reumatolog i popularyzator wiedzy medycznej na temat COVID w rozmowie z WP abcZdrowie zaznacza, że choć faktycznie wykonywanie testów może zminimalizować ryzyko rozprzestrzeniania się wirusa w szpitalu, to testy mają pewną słabość.
- Nie ma możliwości stuprocentowego wykluczenia zakażenia – nawet jeśli chodzi o testy genetyczne (RT-PCR), które mogą nie wychwycić zakażenia na początkowym etapie infekcji. Czyli również mogą dać wynik fałszywie ujemny, jeśli wykonamy je za szybko. Kiedy? Wtedy, kiedy ładunek wirusa nie jest na tyle wysoki, by można było go wykryć testem genetycznym PCR, czyli najczęściej w początkowych etapach zakażenia - komentuje dr Fiałek.
2. Zarażają zanim pojawią się objawy
Ładunek wirusa (ang. viral load), określany też mianem wiremii, opisuje zakaźność nosiciela w stosunku do osób trzecich. Im wyższy ładunek wirusa, tym większe ryzyko zakażenia osób z kontaktu. W tym znaczeniu wariant Delta koronawirusa jest szczególnie niebezpieczny.
- Wariant Delta w porównaniu do pierwotnej linii rozwojowej nowego koronawirusa może charakteryzować się znacznie większym ładunkiem wirusa, nawet ponad 1200 razy. Stąd wariant Delta jest tak istotny z epidemicznego punktu widzenia – tłumaczy dr Fiałek.
Nowe badanie opublikowane na łamach "The Nature" daje kolejny powód, by nie bagatelizować nowego wariantu. Naukowcy z Chin odkryli, że zainfekowani pacjenci zaczynają zarażać jeszcze na 2 dni przed pojawienie się pierwszych objawów choroby. Tym samym wariant Delta "wyprzedza" poprzednie warianty SARS-CoV-2 o niespełna jeden dzień.
Analiza wyników badań 167 uczestników projektu wskazała, że chorzy nie tylko zaczynają zakażać wcześniej. Jak mówi współautor badania, prof. Cowling, wirus "pojawia się szybciej i w większych ilościach". Naukowcy oszacowali, że aż w 74 proc. przypadków do zakażenia doszło w fazie bezobjawowej.
- Trzeba pamiętać, że zainfekowany wariantem Delta, zgodnie z najnowszymi wynikami badań, zaczyna zarażać średnio 2 dni przed wystąpieniem objawów. To jest istotne novum chociażby z tego powodu, że nawet jeśli objawy COVID-19 u danej osoby wystąpią i chory zacznie się izolować, to i tak przez około 2 dni będzie mógł nieświadomie transmitować wirusa – podkreśla dr Fiałek.
W świetle tych odkryć czwartą falę znacząco mogą napędzać ci, którzy nie zdradzają objawów choroby.
- W przypadku chorób zakaźnych bezobjawowy przebieg jest najgorszy z epidemicznego punktu widzenia. Zainfekowana osoba może przekazać chorobę innej osobie całkowicie nieświadomie. Nie wiedząc, że jest chora, czuje się dobrze i często nie realizuje stosownych zaleceń sanitarno-epidemiologicznych. Z tego powodu najbardziej boimy się osób, które nie mają objawów, a są zainfekowane, bo to są chorzy, którzy spontanicznie oraz nieumyślnie transmitują wirusa – mówi ekspert.
- Boimy się tego, że jeśli bezobjawowo zainfekowani SARS-CoV-2 nie będą stosować się do zasad sanitarno-epidemiologicznych – niezależnie od statusu szczepienia przeciw COVID-19 – będą mogli transmitować wirusa na innych z otoczenia: zarówno zaszczepionych, jak i niezaszczepionych – mówi dr Fiałek.
Podkreśla także, że nic nie powinno tłumić naszej czujności – właśnie w obliczu wariantu Delta, a także zbliżającej się czwartej fali, która już w wielu krajach uderzyła z dużą siłą.
Masz newsa, zdjęcie lub filmik? Prześlij nam przez dziejesie.wp.pl
Rekomendowane przez naszych ekspertów
Nie czekaj na wizytę u lekarza. Skorzystaj z konsultacji u specjalistów z całej Polski już dziś na abcZdrowie Znajdź lekarza.