Polacy walczą nie tylko z tridemią. Styczniowe statystyki wskazują na trzykrotny wzrost zachorowań
Sezon infekcyjny w pełni, ale nie tylko COVID-19 i grypa atakują Polaków. Zagrożone mogą być także żołądek i jelita, choć - jak alarmują lekarze - często na nasze własne życzenie. - Zamiast sobie pomóc, możemy jeszcze szybciej trafić do szpitala - ostrzega prof. Joanna Zajkowska.
1. Nie tylko tridemia
Choć COVID-19, grypa i RSV cały czas atakują, w Polsce walczymy nie tylko z tą sezonową tridemią.
Z nowego raportu Narodowego Instytutu Zdrowia Publicznego PZH-PIB wynika, że rosnącym problemem są także dolegliwości żołądkowo-jelitowe. W pierwszych dwóch tygodniach stycznia było już 1367 wirusowych zakażeń jelitowych, podczas gdy w analogicznym okresie w ubiegłym roku - 760. Głównym sprawcą tych zakażeń są norowirusy odpowiedzialne za tzw. zimową chorobę żołądka, która często oznacza masowe zachorowania.
Statystyki wskazują też na dwukrotny wzrost biegunek i zapaleń żołądkowo-jelitowych. Od początku roku było już 2007 takich przypadków, podczas gdy rok temu - 1158.
- Wyraźne odbicie tych statystyk widzimy też w szpitalu. Faktycznie mamy bardzo dużo pacjentów z problemami jelitowymi zarówno o podłożu wirusowym, ale też wynikającym z nadmiernego zażywania antybiotyków, co wiąże się z sezonem infekcyjnym - tłumaczy w rozmowie z WP abcZdrowie prof. Joanna Zajkowska z Kliniki Chorób Zakaźnych i Neuroinfekcji Uniwersytetu Medycznego w Białymstoku oraz podlaska konsultant epidemiologiczna.
Niestety, Polacy leczą antybiotykami, co tylko się da, mimo że takie leki działają tylko na infekcje bakteryjne. To błędne koło, bo nadużywając antybiotyki, możemy uszkodzić mikrobiotę jelitową nawet na kilka lat, a tym samym osłabić cały organizm.
- To jest nagminny problem, który powoduje kolejne. Narażamy się w ten sposób nie tylko na poważne dolegliwości ze strony przewodu pokarmowego, które są bezpośrednią reakcją na leki, ale też nawracające infekcje, bo osłabiony organizm nie będzie w stanie skutecznie walczyć z patogenami. W rezultacie, zamiast sobie pomóc, możemy jeszcze szybciej trafić do szpitala z cięższym przebiegiem - ostrzega prof. Zajkowska.
- Biegunka jest też jednym z aktualnych objawów COVID-19, bo nowy wariant - JN.1 wywołuje ją częściej, niż jego poprzednicy i to także obserwujemy u pacjentów, którzy do nas trafiają - dodaje lekarka.
2. Do szpitala w ostatnim momencie
Choć zakażenia COVID-19, grypy i RSV nakładają się na siebie już od kilku tygodni, a lekarze alarmują, że wykrywają u pacjentów infekcję dwoma lub nawet trzema wirusami jednocześnie, ekstremalny wzrost widoczny w statystykach dotyczy przede wszystkim RSV.
Dane Narodowego Instytutu Zdrowia Publicznego PZH-PIB wskazują, że w pierwszych dwóch tygodniach stycznia potwierdzono aż 7467 zakażeń, podczas gdy o tej samej porze w ubiegłym roku oficjalnie było ich zaledwie 53. I wbrew pozorom nie jest to błąd.
- Główna przyczyna to masowe testowanie z wykorzystaniem testów combo, które pozwalają nam wykryć COVID-19, grypę i RSV. Stąd tak gwałtowny skok w statystykach, bo infekcje zaczęły być w końcu identyfikowane. Skala zachorowań, którą widać w statystykach, to tylko potwierdzenie, jak niebezpieczny jest to wirus. Zwłaszcza dla małych dzieci do dwóch lat i osób starszych, u których może się to skończyć nawet zgonem - zaznacza prof. Zajkowska.
- Mamy aktualnie bardzo dużo hospitalizacji z powodu RSV, szczególnie u seniorów lub osób obciążonych dodatkowymi chorobami nie tylko związanymi z układem oddechowym jak astma czy POChP, ale też niewydolnością serca, która także ogranicza wentylację płuc - przyznaje lekarka.
- W takich przypadkach objawy mogą być bardzo gwałtowne, spada saturacja, pojawiają się poważne zmiany w oskrzelach i duszności. Zdarza się, że pacjenci trafiają do szpitala tak naprawdę w ostatnim momencie, a choroba może się okazać dla nich śmiertelna - dodaje.
Sytuację pogarsza fakt, że w przypadku RSV brakuje leczenia przyczynowego, więc stosuje się leki, które łagodzą objawy.
- Przez to jako lekarze, możemy być po prostu bezradni. Tę sytuację mogłaby zmienić szczepionka przeciwko RSV, jeśli byłaby stosowana na masową skalę. Niestety nie jest refundowana dla grup ryzyka, a jest bardzo kosztowna. Mimo że stosuje się ją raz na całe życie, trzeba za nią zapłacić 600-700 zł - zaznacza prof. Zajkowska.
3. Paciorkowce nie odpuszczają
W siłę cały czas rośnie także szkarlatyna. Wyraźne wzrosty zachorowań było już widać w ubiegłym roku, a styczniowe statystyki wskazują już na trzykrotny wzrost zachorowań - z 1212 do 3304.
- Kilkakrotne wzrosty zakażeń paciorkowcami obserwujemy już od roku. Niestety, przyczynę aż takich zmian trudno jednoznacznie wyjaśnić. Można to tłumaczyć - podobnie jak w przypadku innych infekcji - efektem popandemicznym, kiedy znowu mamy większy kontakt z patogenami, ale nie tylko - zaznacza prof. Zajkowska.
- Niewykluczone, że wywołują je także nowe, groźniejsze szczepy tych bakterii. Nowe szczepy toksynotwórcze zostały jakiś czas temu zidentyfikowane w Wielkiej Brytanii, więc niewykluczone, że dotarły one już także do Polski, zwłaszcza że zdarzają się także tzw. inwazyjne zakażenia paciorkowcami. U małych dzieci i osób dodatkowo obciążonych, takie infekcje mogą mieć bardzo gwałtowny przebieg i prowadzić do sepsy, przez co wymagają hospitalizacji - zwraca uwagę lekarka.
Do zakażenia może dojść błyskawicznie, bo bakterie przenoszą się drogą kropelkową. Tymczasem lista możliwych powikłań szkarlatyny jest dość długa. Może dojść m.in. do zapalenia ucha środkowego, zapalenia płuc, gorączki reumatycznej, zapalenia stawów, kłębuszków nerkowych, a nawet zapalenia opon mózgowo-rdzeniowych.
Katarzyna Prus, dziennikarka Wirtualnej Polski
Masz newsa, zdjęcie lub filmik? Prześlij nam przez dziejesie.wp.pl
Rekomendowane przez naszych ekspertów
Nie czekaj na wizytę u lekarza. Skorzystaj z konsultacji u specjalistów z całej Polski już dziś na abcZdrowie Znajdź lekarza.