Nie mogę się z tym pogodzić!!!

Witam. Mój problem jest jak większości osób na tym portalu, a mianowicie zawód miłosny... poznałem pół roku temu w bardzo dziwny sposób kobietę, a mianowicie chodzi o internet. Zaczęliśmy ze sobą dużo pisać, następnie rozmawiać, okazało się, że jest ona kobietą żyjacą dwa lata w seperacji z mężem starszym o bodajże 14 lat i mają ze sobą pięcioletnią córkę. Stwierdziliśmy, że wypadałoby się spotkać, dzieliło nas wiele kilometrów, a dokładnie 423, więc ustaliliśmy, że spotkamy się gdzieś w połowie drogi. I tak się stało, ja dotarłem na miejsce pierwszy do wcześniej zarezerwowanego hotelu. Po krótkim czasie do pokoju weszła mała M z dużą walizą... od razu się zakochałem. Spędziliśmy ze sobą bardzo miły weekend i przyszedł czas na rozjazd... polały się łzy z obu stron.

Od tamtej pory wisieliśmy codziennie na telefonie lub Skypie i po niedługim czasie kolejne spotkanie... kolejne piękne chwile i zaczęło się wszystko pięknie układać. Ona powiedziała, że się spakuje i przyjedzie, bo wydawało nam się, że u mnie będzie nam łatwiej żyć, tym bardziej że tam matka nie dawała jej spokoju, jak oznajmiła jej, że się rozwodzi. Twierdziła, że ma się walić świat, a ona ma w tym związku tkwić, bo tam jest dziecko, na mnie wieszała zarzuty, że mogę być jakimś pedofilem z internetu itd. My jednak postanowiliśmy być razem i zaczniemy budować nowe życie, a czułem wielką potrzebę założenia rodziny i normalnego funkcjonowania...

Widziałem w jej oczach szczęście na każdym kolejnym spotkaniu... dużo w tym czasie myślałem, czy to na pewno ona, czy damy sobie radę, czy mała mnie zaakceptuje i wiele by jeszcze wymieniać... Przyszedł czas na spotkanie z córką, czego M się obawiała i twierdziła, że gdyby nie miała pewności co do mnie, to by jej nie zabrała na spotkanie ze mną. Co się okazało, mała mnie zaakceptowała, matka jej przycichła, rozmawialiśmy o tym bardzo dużo i razem się motywowaliśmy, że będzie dobrze i się wszystko poukłada. Po trzech miesiącach ona stwierdziła, że jednak nie wyjedzie, bo jest jeszcze mała córka, która ma tam ojca i nie potrafi jej go zabrać... zaczęliśmy dalej wszystko analizować, jak wybrnąć z tej sytuacji.

Doszedłem do wniosku, że to ja wyjadę tam do niej... ona była przeszczęśliwa, że przyjadę i kolejne rozmowy i plany, takie jak np. dziecko w przyszłym roku, dom itd., wszystko ładnie pięknie, ja szczęśliwy, że mam w końcu kobietę, o jakiej marzyłem, ona - że ma mnie, i przyszedł czas urlopu. Wyjechałem do niej na dwa tygodnie i z początku było wszystko dobrze... po tygodniu doszło do rozmowy, podczas której powiedziałem, nawet tak nie myśląc, że mamy dwa różne światy i do siebie nie pasujemy itd. To była moja głupota, bo ona od tego czasu zaczęła myśleć i widziałem, że już jest coś nie tak, doszła do wniosku, że muszę jej dać trochę czasu i wtedy się rozkleiłem i w nerwach zrobiłem wiele głupot, jak np. zabieranie rzeczy z mieszkania itd., i wyjechałem.

Prosiłem ją, żeby sobie wszystko dobrze przemyślała i podjęła dobrą decyzję i dała nam szansę spróbować razem pożyć. Nie spodziewałem się tak szybkiej decyzji i tak drastycznej jak rozstanie... po tym wszystkim co przeżyliśmy, co przeszliśmy ona podjęła taką decyzję, do końca mówiąc, że kocha, ale nie może być ze mną... nie potrafiłem tego zrozumieć, jak parę dni i parę słów mogło to wszystko, co nas łączyło przekreślić... nie dopuszczałem tego do myśli, zacząłem dzwonić, prosić, żeby dała nam szansę, ona stanowczo nie... a mi się wtedy zawalił świat, gdzie wszystko szło w dobrym kierunku, nasze plany, wspieranie się, piękne słowa, wspieranie się wzajemne...

Przez to wszystko straciłem chęć do wszystkiego. Wiem, że do mnie już nie wróci, a ja nie widzę bez niej życia, była dla mnie wszystkim co miałem. Dwa tygodnie topiłem żale w alkoholu, nic nie jadłem, nie chce mi się pracować, zawalam swoją firmę przez to, że wszystko postawiłem na jedną kartę, potraciłem kolegów, nie chce mi się żyć, bo wiem, że sam rozwaliłem swoje marzenia, pragnienia, starania. Czy jest jakiś lek na głupotę ludzką??? Nie wiem po co w ogóle tu piszę, ale po prostu nie chce mi się żyć, przestałem w cokolwiek wierzyć...

MĘŻCZYZNA ponad rok temu

Współchorobowość w depresji

Szanowny Panie,

opisywane przez pana odczucia i reakcje są naturalne i zrozumiałe w obliczu wielkiego rozczarowania i zawodu, jakiego Pan doświadczył. W sytuacji odrzucenia przez ukochaną osobę ludzie często biorą na siebie całą winę za rozpad związku, obwiniają się i analizują, co stałoby się, gdyby w danej chwili zachowali się inaczej. Musi Pan uświadomić sobie, że te rozważania do niczego nie prowadzą. Nie da się nakłonić drugiej osoby, aby nas kochała, tak samo jak nie da się zmusić kogoś do podejmowania decyzji i zmian życiowych, na które nie jest gotów. Nie ma niestety antidotum, cudownej tabletki szczęścia, która leczyłaby ludzi z zawodów miłosnych. Gdyby taka istniała, sprawa byłaby prosta - zażycie leku stanowiłoby rozwiązanie wszelkich problemów.

Życie stawia przed nami różne wyzwania, czasem są to doświadczenia trudne i bolesne. Takie, z którymi trudno sobie poradzić samemu. Obecnie wciąż na nowo przeżywa Pan w głowie tę bolesną sytuację, co nie pozwala Panu wrócić do stanu "normalności". Topienie smutku w alkoholu nie poprawia Pana stanu, po chwili zapomnienia pojawiają się kolejne problemy będące wynikiem kumulacji zaniedbanych z powodu alkoholu problemów. Izolacja od towarzystwa i rozpamiętywanie minionych zdarzeń nie pozwalają Panu iść do przodu.

Doradzałabym próbę odnowienia kontaktów ze znajomymi, przebywanie w towarzystwie i wyznaczanie sobie nowych celów na każdy dzień, co powinno oderwać Pana od męczących wspomnień. Jeśli w dalszym ciągu trudno będzie Panu uporać się z własnymi uczuciami, proszę rozważyć wizytę u psychologa lub psychoterapeuty. Szczera rozmowa ze specjalistą powinna okazać się dla Pana pomocna.

0
redakcja abczdrowie Odpowiedź udzielona automatycznie

Nasi lekarze odpowiedzieli już na kilka podobnych pytań innych użytkowników.
Poniżej znajdziesz do nich odnośniki:

Patronaty